niedziela, 27 września 2009

Lenistwo niedzielne

Wiecie, dlaczego kobieta ma zawsze coś do zrobienia w domu? Bo głupia śpi w nocy i jej się zbiera... Mądrość nie moja, a gdzieś kiedyś wyczytana. Stworzona zapewne przez złośliwego mężczyznę lub sfrustrowaną kobietę. Grunt to nie dać się zwariować, prawda Kobiety?
Wczorajszy dzień minął pod szyldem generalnych porządków w kuchni. Cóż, uzbierało się.
Sprzątanie w kuchni ma swoją filozofię. Nie wystarczą nasączone chusteczki. Tu potrzebna twarda artyleria. Zanim ten kawałek mieszkania wzbudził moją dumę, lepiej było tam nie wchodzić. Kociak doszedł do tego wniosku po drugiej próbie, gdy zeszłam na niego z krzesła. Przepraszam, Pędzel. Pędzel wybaczył, bo nocą z miłością grzał mi stopy.
A dziś pozwoliłam, by się zbierało. Choć może to tylko w nocy się zbiera? Wyspałam się, jajecznicę długo jadłam, podlałam kwiaty i ciasteczka upiekłam. Niepodobny ten dzień do mnie.

wtorek, 22 września 2009

Bez tytułu, bo pomysłu brak

Czy wierzycie, że ludzie się zmieniają? Nie chodzi mi o to, że tylko krowa nie zmienia zdania. A jak już przy tym jestem, to czy znajdzie się ktoś, kto wytłumaczy mi ten zbitek słów? Bo jakiś sens chyba to ma, prawda? Ale jaki? Proszę mnie wyedukować.
A wracając do tematu, chodzi mi o taką prawdziwą zmianę. Wiecie: alkoholik rezygnuje z własnej woli i potrzeby z kolejnych kieliszków w życiu i staje się modelowym mężem i ojcem, złodziej oddaje zrabowane dobra właścicielowi z wyrazem wstydu na twarzy i otwiera fundację, mąż kat pewnego dnia przynosi żonie kwiaty i potem żyją długo i szczęśliwie.
Ja wierzę.
Z tym że po ostatnich kilku wydarzeniach przyznaję się sama przed sobą, że to wiara niczym nie podparta. Bez dowodów, bez faktów. Nie chcę mówić o naiwności. Choć pewnie powinnam.
Moja naiwność dotyczy zmiany na lepsze. Co do przejścia na złą stronę to ja ostatnio za dużo mam dowodów i faktów. Znacznie za dużo.
Człowiek, na którego można było zawsze liczyć, który miał zawsze dobre słowo, który rozczulał roztrzepaniem, teraz we władaniu Ojca Pieniądza z misją "po trupach". A te trupy mi bliskie.
Człowiek ciepły, uśmiechnięty, życzliwy, filantrop, kochający tradycję, ratujący ślady historyczne przed zapomnieniem, pewnego wieczoru podnosi rękę na żonę z rozrusznikiem serca.
Mała słodka dziewczynka, wychowana w miłości, wykształcona, z ambicjami, odżegnuje się od samotnego ojca bez powodów, które potrafiłaby wyjaśnić i nie może zdobyć się na telefon do niego po kilku latach wiedząc, że od kilku miesięcy leży w szpitalu i grozi mu wózek inwalidzki. Bo kaprys jakiś, bo nie honor.
Wyliczać dalej? Nie, już wystarczy. Nie chodzi o to, by się smucić, ale by nadal wierzyć.
Tylko to jakoś nie tak...

czwartek, 17 września 2009

Jesień pachnie śliwkami

Kolejny słoneczny dzień za nami. Piękny. Błyszczą zatrzymane na barierce balkonu niteczki babiego lata. Mały podmuch wiatru wystarczy, by spowodować deszcz liści. Codziennie jedząc śniadanie zerkam na moją winorośl, która zaczęła zabawę w sygnalizację świetlną w zwolnionych odstępach i zamieniła zieleń liści na gorącą czerwień.
Ulegam jesieni bez reszty. Cieszę zmysły.
Zbieram zioła i suszę po troszeczku. Słoik z miętą, bazylią i melisą. Na razie.
Codziennie znoszę z targu po trzy kilo śliwek i smażę konfitury. Dlaczego trzy? Bo nie za ciężko, bo mój największy garnek więcej nie pomieści, bo nie lubię rozgardiaszu w kuchni, bo każda porcja jest inna. I dlatego, że podoba mi się chodzenie na targ. Zaczynam się tam czuć jak na stołku barowym, gdy co rano ta sama pani pyta: "To, co zwykle?". Do wczoraj, bo dziś tylko uśmiechnęła się na mój widok i chwilę potem wracałam do domu z trzykilogramowym ładunkiem.
Czy coś zastąpi takie chwile? Ja je kolekcjonuję.
W tym roku zaeksperymentowałam i uszlachetniłam powidła imbirem, skórką cytrynową i zielem angielskim. I powtórzyłam. I znów. Część słoiczków powędruje do przyjaciół, reszta do piwnicy.
Kocham jesień.

wtorek, 15 września 2009

Szyję sobie

Jakiś czas temu zaprzyjaźniłam się z maszyną do szycia. Od tamtej pory związek nasz ewaluował i zamienił w głębsze uczucie. Najchętniej nie wstawałabym od niej, ale od czasu do czasu obydwie musimy odetchnąć.
Ostatnio królują króliczki. Zakróliczyłam się, zkróliczyłam.
I dobrze mi z tym.
Znajomi znoszą mi ubrania, z których wyrośli lub stracili do nich serce, a ja przerabiam je na łapki, uszka, spodenki na szelkach, kapelusiki. Niektórzy oddają nawet spodnie (ostatnie spodnie - brzmi dobrze) i koszule, gdy widzą moje nimi zainteresowanie, gdy tak podskubuję sprawdzając tkaninę i gdy pewnie dziwnie patrzę. Obawiam się, że niebawem ludzie zaczną obawiać się mnie:)
A mnie bardzo cieszą te rosnące stosiki, które kilka razy dziennie przerzucam, przykładam do siebie i kombinuję, co z nich powstanie. Zamieniłam się w krawcową i chomika. No, może nie zupełnie, bo samice chomika są zdolne do spółkowania co pięć dni i zjadają swoje potomstwo.
Dziś dzień podobny do ostatnich, czyli Mama Królikowa. Z jednym wyjątkiem: od kilku dni chodziło za mną ciasto za śliwkami i dziś wieczorem sen się ziścił. Troszkę się spiekło, ale cóż - nie byłabym sobą. Syn powiedział mi kiedyś, że jak będzie miał problem z zerwaniem z dziewczyną, poprosi mnie o upieczenie ciasta i przyprowadzi ją do domu.
Czasem jednak nachodzi mnie ochota na zjedzenie potomstwa.

poniedziałek, 7 września 2009

Miłość przyszła

Miłość uskrzydla. Prawda stara jak świat.
Mgiełka piórek rozmazuje, zmiękcza, zaciera kanty, łagodzi ostre barwy. Łagodzi obyczaje.
To stąd zachwyt nową szkołą, nowymi kolegami i nowymi nauczycielami. Stąd radość z ośmiogodzinnego dnia pracy w warsztacie i wizja pracy w ferie i wakacje. Stąd rozmowy przy śniadaniu poważne i te błyskotliwe z tłumionym nieudolnie uśmiechem. Stąd telefon od Mamy po weekendzie, że jakby wydoroślał.
I pokój posprzątany!
Niemal biblijny powrót Syna.
A jeszcze niedawno usłyszałam od kogoś, że "coś z nim zrobić trzeba, popracować nad nim". Od kogoś, kogo nawet biologia nie przekonuje do obowiązków.
A tu miłość przyszła.
Miłość z pierzastymi skrzydłami na plecach i w różowych okularach na nosie.
Niby niepełnosprawność, a jak żyć pomaga.

Różowych okularów wszystkim życzę, bo one nie zawsze są dla naiwnych.

czwartek, 3 września 2009

Lato za szkłem


Dzień zaczął się sporym zamówieniem. Więc nawet gdyby przyszło mi do głowy zastanawiać się, jak spędzę weekend, to już nie muszę. Problem z głowy:) Sól, mąka, stolnica, i piekarnik chodzący non stop. Może wplotę w to wszystko z artystycznym wdziękiem ciasteczka? Dawno nie piekłam. Tak zrobię. Ciasteczka dopisane do weekendowej listy.
Wyprawa na targ przyprawia o zawrót głowy. Najpiękniejsza pora roku. Owocowo – warzywna. Kolory, zapachy, kształty. Smaki, rozkosz, niebiańskość. Zaczynam znosić do domu po troszku te cudowności, z piwnicy po troszku słoiki i butelki i zamykam ten rocznik na zimne dni. Dziś pachnie śliwkowo i brzoskwiniowo. Te kolorowe słoiczki są jednym z pretekstów do kochania zimy.
Pokrzątałam się w nocy w kuchni. Zlałam morelowy likier i zasypałam owoce cukrem. Za miesiąc połączę je z tym bursztynowym płynem, by mogły się zaprzyjaźnić do Bożego Narodzenia. Spróbuję tym boskim napojem i wizją rozmów przy świecach na świątecznym stole skusić Mamę do towarzystwa mojej choinki. Dwa lata temu się udało, więc optymizm z fundamentem.
Wiśniówka też zlana i wymieszana z miodem. Towarzystwo nieprzeciętne. Rozgadane. Może też przyciągnie jakąś przyjazną duszę?

wtorek, 1 września 2009

Zadziwieniem jestem

Dziś w pełnym zadziwieniu. Dzień się kończy, a ja mam wrażenie, że sama tym zadziwieniem jestem.
Młody pierwszy dzień w nowej szkole.
Zaczęło się od pobudki o siódmej rano bez marudzenia na system edukacji.
Potem przyniesiona elegancka koszulka do prasowania zamiast ukochanego czarnego t-shirt’u z napisem „mój chomik zgwałcił twoją rybkę”.
Powrót z rozpoczęcia roku z uśmiechem! Fajni ludzie, fajny identyfikator, fajna wychowawczyni, niczego sobie plan lekcji i w ogóle nowa szkoła is cool. I nie ważne, że w klasie żadnej dziewczyny.
Rezygnacja z marudzenia o załatwienie zwolnienia z w-fu, bo w-f z wychowawczynią. Z zachwytem kupione krótkie spodenki zamiast tych śmiesznych do kolan.
Prośba o wyrażenie zgody na uczęszczanie na przysposobienie do życia w rodzinie. To akurat może niepokoić, ale nie dziś.
I klapki regulaminowe na zmianę bez grymaszenia. Moje dziecko w klapkach!
Zeszyty podpisane nie w połowie roku.
Plecak spakowany wieczorem.
Niech nikt i nic nie próbuje mnie odczarować!