środa, 26 maja 2010

Świata koniec

Człowiek to taka dziwna istota. Łatwo wpada w rutynę. Jest też drugi typ: na rutynę sobie nie pozwala.
Przyznaję, ja sobie nie pozwalam. I poszłam krok dalej. Decyzja podjęta, przyklepana. Remont.
I dlaczego? - się pytam! Drugi dzień dobiega końca, a ja mam wrażenie, że nie dzień, a świat się kończy.
Są ludzie, którzy uwielbiają sprzątanie, prasowanie, mycie naczyń, pranie i inne tego typu dziwactwa. Nie ma co filozofować - to ja. Ale czy jest ktoś, kto uwielbia lub choćby lubi, a nawet zadowolę się: znosi remonty? Jeśli ktoś się przyzna, pół królestwa oddam. Drugie pół za tajemnicę, jak przetrwać.
Wszędzie gruz, pył i dwa pokoje w jednym, czyli nie ma gdzie nogi wcisnąć. No tak, podczas remontu spada stopa życiowa. Pokój dzielony ze skarbami nastolatka. Nawet nie będę próbowała tego opisać, bo nie uda mi się oddać atmosfery. Dla rozbudzenia wyobraźni (i niech każdy radzi sobie sam): chomik na regale czyli z dala od kocich instynktów, telewizor na podłodze, kanister, opona z malucha, dwadzieścia pudełek po telefonach (jedni zbierają znaczki, inni...) i płyty, płyty, płyty.
A jeśli jeszcze posiada się kota, którego pasją jest tarzanie się w tym, co nie na co dzień, ręce opadają. Chodzi toto dumnie siwe od tynku i ociera się o wszystko, co po drodze. Takie szczęśliwe zwierze bez połysku.
Czy bajka o rycerzu, który porywa niewiasty w kłopotach ma choć cień prawdy? Ja w każdym bądź razie czekam. Spakowana.
Ps. Wracając do kawałka tekstu: jeśli ktoś zechce mi wmówić, że zmywarka jest błogosławieństwem tych czasów, będzie używał swego uroku, by mi ją sprzedać lub zechce mi takową sprezentować, wykreślam z listy znajomych. Od razu!

sobota, 22 maja 2010

Marzenia


Mam trochę marzeń. Stosik, koszyk i słoiczek. Składam się z marzeń.
Dwa z nich zaczęłam spełniać. Bo jak nie teraz, to kiedy? Pierwsze koty za płoty.
Jedno z marzeń pochodzi z lat szczenięcych. Od kiedy nauczyłam się czytać, niewiele było wieczorów bez książki. To wersja light. Nieprzespanych nocy nie sposób zliczyć. 
Od pierwszej książki wciąż na nowo zakochuję się w innych światach. Byłam Anią z Zielonego Wzgórza, Lisą z Bullerbyn, Panną z mokrą głową, D'Artagnanem, a gdy poczułam, że jestem skłonna nosić na szyi termos z zupą ogórkową niczym Wincenty Smok, postanowiłam sobie, że kiedyś sama stworzę taki inny świat. Świat, w którym inni odnajdą siebie.
Zaczęłam ten świat budować.
Drugie marzenie narodziło się dużo później. Własna galeria. Buduję ją wkładając serce.
Trzymanie kciuków mile widziane:)
Szukałam mądrości o marzeniach wśród słów mędrców. Potrzebowałam cytatu na stronę mojej galerii. Znalazłam. Cytat piękny, ale to nie o nim chciałam. Znalazłam też inny-Stanisława Jerzego Leca:
"Podrzuć własne marzenia swoim wrogom, 
może zginą przy ich realizacji".
Nawet jeśli ta mądrość znajdzie się na moim nagrobku, marzeń spełniać nie przestanę!:)
Spełnienia marzeń Kochani!

niedziela, 16 maja 2010

Każdy mierzy według siebie


-Cześć mamo. Co słychać? A właściwie to nie mów. Niebawem będę, to mi opowiesz. Ale nie jadę sam. Kamil u nas zanocuje. Nie masz nic przeciwko? To na razie. Aha, jesteśmy głodni. Zrobisz nam coś?
Przed tym potokiem było moje "halo", po potoku na zwykłe "ok" nie starczyło miejsca.
Sobota po 22giej. Gdy Młody wyjeżdża, żywię się resztkami, a do sklepu chodzę po wodę mineralną i saszetki z kocimi przysmakami. Pędzel twardo hołduje filozofii, że resztki są dla ludzi. Nie głodzę się. I nie wciskam w siebie, by nie wyrzucać. Choć prawdą jest, że jedzenie wyrzucam w ostateczności. Jestem z tych, którzy wolą czerstwy chleb od świeżego i uwielbiam mieszane kanapki. Podobno posiłki o siedmiu smakach stanowią kwintesencję rozkoszy. A i owszem. Polecam.
Wracając do sobotniej nocy. Otwieram lodówkę. Kiełbasa już raz smażona niedojedzona, dwa pomidory, dwa plasterki żółtego sera, trzy napoczęte słoiki dżemów i jajek dwanaście.
Kiełbasa plus jajka. Lniany woreczek na cebule sugeruje obecność co najmniej dwóch sztuk. Nie jest źle.
Na śniadanie smażę sobie dwa jajka i zazwyczaj nie dojadam. Reszta jak znalazł na drugie śniadanie. Rachunek prosty: po dwa jajka na osobę i bonus za bycie mężczyzną, czyli po pół jajka. Logiczne. Przeliczalne. Jaj pięć.
Młodzi mężczyźni stanęli w drzwiach, gdy kiełbasce i cebuli niewiele pozostało do doskonałości. Syn zajrzał do miseczki z wbitymi jajkami.
-Pięć?
-No, tak. 
-Bonus po pół jajka?
-No, tak.
-Faceci na pół jajka?
-No, tak. A na ile?
-Może tak ze trzy razy tyle, co w miseczce?
-Żart.
-Za rok będę pełnoletni.
-Ile pełnoletniemu przysługuje?
-Co najmniej trzy twoje dwa śniadania.
Przeliczyłam szybciutko razy dwa razy mężczyzna i wyszło na to, że niedzielne śniadanie będzie ubogie w jajka. Zerowo-jajeczne.
Jedli, a ja w pokoju obok słyszałam, jak im smakuje.
-Wystarczy wam? - taki mój żarcik.
-Dojemy ciastem - usłyszałam. 
Jak dobrze, że upiekłam piernik, bo wiele zniosę, ale kolejnych jaj nic z tego.

niedziela, 2 maja 2010

Palec słońca

Nie wiedziałam, że go ma. Ale ma. Bezwzględnie nim wskazuje, w tonie delikatnie oskarżycielskim.
Do mnie nawet zapukało. W szyby nieczyste. Fakt, nie zdążyłam przed świętami.
Po krótkim puk puk, zarumieniłam się i okna umyłam. Rzeczywiście jakoś słoneczniej. Zniknęła vermeer'owska ponurość.
Ale jeszcze coś mi słońce wytknęło. W sumie trochę bezczelnie. Moje ciałko na wiosnę. Przy świetle żarówki w łazience wygląda inaczej. Nic to - by palcem słońca między żebra nie dostać, wprawiłam w ruch hula-hop. Polecam. Zwłaszcza tym, którym umiejętność kręcenia gdzieś się zapodziała. Nieustannie spada i skłonów nie da się zliczyć.
To było wczoraj.
Dziś czuję się jak wykrochmalona.