piątek, 29 stycznia 2010

Goście Beethovena


Pięknie dziś było. Muszę powiedzieć, że poczułam się rozpieszczona. Pierzynka śniegu i słońce.
A wczoraj, wczoraj to inna historia. Jak co dzień  wysypałam na balkonie kolejną porcję chleba. Gołębie zleciały się na trzy-cztery. Zawsze tak robią. Pełna kultura, spokój, delektowanie się. Balsam na duszę.
O nieproszonych gościach niewiele wiem. Ale gołębie owszem. Zleciały się wrony. Oczęta rozbiegane, pióra niedomyte, kultury za grosz. Gołębie popatrzyły po sobie i główkami dumnie uniesionymi bez słowa odleciały.
Czarni bracia sprawiali wrażenie, jakby miotali się  ze sobą w środku. A z pewnością między sobą, jakby chleba miało zabraknąć. I z wiatrem, który sprawiał, że śnieg padał poziomo. Istny Star Trek.
Czegoś mi zabrakło po odlocie gołębi. Tego spokoju. Gołębiego.
Włączyłam dziewiątą symfonię Beethovena i spoiłam dźwięk z obrazem.

środa, 27 stycznia 2010

Zimowy spacer

Codziennie jestem gościem na poczcie. Lepię, maluję, lakieruję, szyję, pakuję i na pocztę. Powinnam dostać kartę stałego klienta. Oddałabym wszystkie zniżki, jeśli tylko nie musiałabym przyklejać znaczków. Zastanawia mnie, dlaczego nie można po prostu przystawić pieczątki z odpowiednim nominałem. Pewnie narodził się dylemat: wycinka lasów czy upadek fabryki znaczków. A może chodzi o to pac! i już, a co zrobić z resztą czasu? Panie na poczcie zachowują się jakby łykały antidotum na kawę. Terrarium z żółwiami. Ale uprzejme te żółwie:)
Dziś postanowiłam przespacerować się na pocztę po zmierzchu. Piękny ten świat! Ten mróz może troszkę przesadza, ale urok śniegu działa jak balsam na zmarznięte dłonie.
I tak szłam sobie powolutku.
A wieczór pełen sprzeczności: 
Szłam powolutku, a mijający mnie ludzie niemal biegli do ciepłych domów.
Spacer mnie orzeźwił i jednocześnie uśpił.
Do kominka wkropiłam kilka kropli olejku śliwkowego i kilka czekoladowego, a mam ochotę na czereśnie.

(zdjęcie robione telefonem, więc jakość...)

czwartek, 21 stycznia 2010

Z głębi serca dziękuję!

Kochani!
chciałabym bardzo gorąco, tak z głębi serca, podziękować Wam za każdy głos oddany na mój blog. Jestem tu od niedawna, więc 188-me miejsce na 1304 zgłoszone do konkursu blogi, jest dla mnie jak platynowa statuetka, której by zajrzeć w oczy, muszę podnieść głowę.
Dziękuję, że tu zaglądacie, że mnie czytacie, dziękuję za każde słowo pozostawiane pod tekstami. Za to, że jesteście!


I w telegraficznym skrócie:
Z życia mamy: zostałam wezwana do szkoły. Na jutro. Podobno między dzieckiem a terrorystą jest taka różnica, że z terrorystą można negocjować.


Z życia praczki: zafarbowałam cały wsad na różowo. Przyjdzie mi wmówić wszystkim, że to mój ulubiony kolor.


Z życia sprzątaczki: od kiedy w domu zawitał nowy regał, zawitał i styropian z opakowań. Wszędzie widzę małe białe kulki. Na szczęście jest taki wynalazek, jak kot z naelektryzowanym futerkiem. Nie muszę zbierać z całego domu, zbieram z kota. Potrwa to jeszcze kilka dni.

Z życia prasowaczki: eh...



Z życia kucharki: pachnie pieczonym chlebem.


Z życia kobiety: kąpiel z pianką, z maseczką na twarzy, z książką i kieliszkiem wina przywiezionego z Włoch-moje plany na resztkę dnia.

środa, 20 stycznia 2010

Nie taki diabeł straszny

Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Ja delikatnie sparafrazuję: wszystko dobre, co się kończy. Trudny tydzień miałam, choć niezwykle miły. To był tydzień bez oddechu. Powietrzem zaciągnęłam się wczoraj po powrocie z poczty, skąd pięć wielkich pudeł pełnych aniołów wszelakich i króliczków popłynęło w świat. Przez tydzień zapełniałam je powoli-troszkę tu, troszkę tam, by uchronić się przed wyrzutami sumienia, że na to pudło czekają i na tamto. Sprawiedliwość przede wszystkim.
To zaciągnięte po powrocie z poczty powietrze szybko ze mnie zeszło. Ze szczęścia i dobrze spełnionego obowiązku chyba. Więc by w zupełnie sflaczały balonik się nie zamienić, zabrałam się za pracę fizyczną inaczej. W pokoju Syna nowy mebel zamieszkał. Regał jak się patrzy. Z tym że jeszcze wczoraj znajdował się w pięciu pudłach. (Prześladuje mnie te pięć pudeł...). Jednym słowem: wyzwanie.
Kilka dobrych godzin zajęło nam złożenie. Ja byłam kierownikiem z instrukcją w ręku (swoją drogą: kto to pisze?!), Syn szczęśliwie pracującym przyszłym posiadaczem regału. Posiadaczem przyszłego regału.
-Ile tu śrubek! Za dużo.
-A pewnie, że za dużo, bo każdy producent wie, że dobry mechanik to ten z jedną śrubką po skończonej pracy.
-Podnoszą nam morale?
-Podnoszą morale.
Nasz debiut już stoi dumnie w pokoju. Wnioski:
1. Nikt nie zatrudniłby nas do składania mebli. Zwłaszcza przy płatności za godzinę.
2. Nawet jeśli instrukcja jest głupia aż boli, należy jej się trzymać-oszczędność czasu, sił i rozczarowań.
3. Producent-nawet ten najżyczliwszy-nie jest stworzony do podnoszenia morale. Zabrakło jednej śrubki.

środa, 13 stycznia 2010

Zbuntowani artyści

Wreszcie udało mi się nie zapomnieć aparatu. Podczas każdego spaceru na pocztę przypominałam sobie o nim zdecydowanie za późno.
A chciałam Wam pokazać śmietnik na moim osiedlu pomalowany przez rodzimych młodych gniewnych.

niedziela, 10 stycznia 2010

Szczęściarz naleśnik

Moje noworoczne postanowienia jakoś się ślimaczą. Jak na przykład to, by częściej pisać. Przecież tyle rzeczy chodzi mi po głowie, gdy ręce zajęte. Za rok chyba jednak zdecyduję się na napisanie listu do Mikołaja i poproszę o dyktafon. Z listów pod lapoński adres zrezygnowałam dawno temu, gdy zrozumiałam, że albo nie docierają, bo Mikołaj już dawno tam nie mieszka pławiąc się w słońcu na innym kontynencie, albo docierają, ale on ich nie czyta, albo czyta, ale z jakichś powodów ma mnie gdzieś, albo Mikołaj to schizofrenik mylący prezenty i oczekujących na nie. Za rok jednak zaryzykuję. Może wrócił do domu, może postanowił się poprawić, no i słyszałam coś o nowym leku na schizofrenię.
O złej matce (patrz notka poniżej) dowiedziałam się kolejnych rzeczy. Zaskakujących. Więc może i ja mam schizofrenię? Słuchając tych nowości czułam się, jakby walec powoli po mnie przejeżdżał, aż zamieniłam się w naleśnik. I wtedy przypomniałam sobie "Wojnę z rzeczami" Kołakowskiego, w której pisze, że "nie ma nic gorszego, niż płaczący naleśnik". Łzy zaschły zanim wypłynęły. Bo jakże się nie uśmiechnąć?! Nagle przyszło, nagle poszło. Życie albo wykańcza albo uczy odporności. Chyba jednak mam szczęście.
Kolejne duże zamówienie anielsko-królicze zajęło mnie bez reszty. Prawie, bo myję naczynia, robię pranie, odkurzam, podlewam kwiaty, karmię wszystkie istoty różnych gatunków mieszkające ze mną i myję się.
Jest dobrze.

sobota, 2 stycznia 2010

Jaki Nowy Rok...

Mawiają, że jaki Nowy Rok, taki cały rok. Przygotowałam się dobrze. Tak myślałam, ale życie wciąż szykuje nam niespodzianki.
Najpierw porządnie się wyspałam, zapewniając sobie energię, chęć działania i błyszczące oczy. Potem pyszne śniadanko-rok bez pośpiechu, z witaminkami i bez zbędnych kilogramów. Pościerałam kurze, by życie się nie zakurzyło, poprzytulałam kota, by kochał mnie całe dwanaście miesięcy, uporządkowałam notatnik z zamówieniami, by nic mi nie umykało i zanurzyłam się w ciszy. Podczas długich świątecznych rozmów w Mamą doszłyśmy do wniosku, że zdrowie jak najbardziej, ale na równi z nim w życiu ważny jest święty spokój.
Przez ostatnich kilka miesięcy o ciszę w moim domu było trudno, bo zepsuł się system spłukujący w kibelku. Jako kobieta oszczędna, przy remoncie postawiłam na cudo z Włoch za cenę chińską. Widocznie z Włoch do Chin droga krótsza niż sądziłam. Cudo było cudowne do pewnego czasu, a potem cudem okazało się zdobycie do kibelka części. W końcu trzeba było przestać się oszukiwać, że cud się zdarzy i pogodzić z faktem, że cały kibelek jest do wymiany. Jeśli ktoś marzy o mieszkaniu nad Niagarą, gorąco odradzam! Zawsze były ważniejsze wydatki, ale postanowienie, że nowy fotel łazienkowy stanie w kończącym się roku zaowocował sylwestrową wizytą przemiłego pana z tatuażami, dzięki któremu dziś słyszę rozmowy sąsiadów, stąpanie kota-staruszka mieszkającego nad nami i szmery osiadającego budynku.
Wszystko zapowiadało dobry rok, dopóki nie przyszedł sms od mojego ex męża. Potem kolejny i kolejny. Wymiana słów, które nie powinny paść. Zostałam nazwana złą matką na początek, a potem dowiedziałam się jeszcze wielu innych rzeczy o sobie-jednym słowem: jestem zła. Zła do szpiku kości, do bólu. Od zawsze i na zawsze. Nie wiem, czy zło rozsiewam, złem obdzielam i złem zarażam, ale jeśli przestaniecie do mnie zaglądać, zrozumiem. Jestem zła, ale zrozumieć potrafię.
Słowa przyszły, gdy zaprzyjaźniałam pierwszą nogę z depilatorem, na drugą odeszła mi ochota, więc jeśli ten rok ma być taki jak Nowy Rok, poznajcie oto Złą Półkobietę Półzwierza...