Pojechaliśmy z Synem na zdjęcie gipsu. W tym przypadku jednak "zdjęcie gipsu" brzmi nieprawdziwie, ponieważ zaczął pękać zanim pierwszy tydzień noszenia się skończył i rozpadł na pył niemal pod koniec terminu. Tak więc pojechaliśmy nie na zdjęcie gipsu lecz na wyciągnięcie gipsu z reklamówki. A właściwie tego, co z niego zostało.
Kolejka do rejestracji kilometrowa i ani drgnie. Powoli zaczynało do mnie docierać, co się dzieje, gdy wyszłam z kolejki i z ciekawość zaczęłam się do okienka zbliżać, albowiem z każdym krokiem natężenie zapachu frytek i pieczonego kurczaka rosło. Służba zdrowia też człowiek. Gdy zapachy zaczęły zanikać kryjąc się wraz z podstawami ich tworzenia w żołądkach ludzi w fartuchach, kolejka ruszyła. Nie z kopyta, ale coś drgnęło.
Po godzinie stanęłam w okienku. Od razu rzucił mi się w oczy wydruk komputerowy powieszony na szafce: tarcza strzelecka i napis "tu udeżać głową" (błąd zamierzony). Trochę empatii: służba zdrowia wkurza nas, mu wkurzamy służbę zdrowia.
Pani w białym fartuchu spojrzała w kartę.
-Ma pani skierowanie?
-Skierowanie? - zapytałam.
-Na zdjęcie gipsu.
-Ale po co skierowanie na zdjęcie? Skoro założony, to musi być zdjęty - próbowałam być logiczna.
-Potrzebne skierowanie.
-Ale od kogo?
-Od lekarza rodzinnego.
-Proszę pani, przecież to nielogiczne.
-Logiczne, nielogiczne, takie są przepisy - usłyszałam.
-Przejechaliśmy 50 km.
Pani zmiękła. Nachyliła się do okienka i szepnęła:
-Niech pani zaczepi jakiegoś lekarza na korytarzu i ładnie poprosi, to może da skierowanie.
Szczerze mówiąc, nie za bardzo wiedziałam, czy to była dobra rada, czy szyderstwo, ale pomyślałam: co mi szkodzi. Poszłam wgłąb przychodni i zaczęłam obserwować lekarzy w poszukiwaniu jeśli nie uśmiechu, to chociaż życzliwego spojrzenia. Ni w ząb. Wszyscy wyglądali tak, jakby nie zdążyli jeszcze tam udeżyć głową.
Pomyślałam o izbie przyjęć. Jeśli wparuję tam z odpowiednią miną, powinni mnie uratować. Przy biurku siedział wysoki chudy stary lekarz z okularami na czubku nosa.
-O co chodzi? - zapytał z uprzejmym uśmiechem.
"Jest dobrze" - pomyślałam.
-Panie doktorze, przyjechałam z Synem na zdjęcie gipsu... - zaczęłam.
-I kazali pokazać skierowanie - dokończył pan doktor.
-No tak.
-Cholerne przepisy! - pan doktor zerwał się z krzesła i zaczął krzyczeć. - Cholerne absurdy. I, ku...wa, popier...one Ministerstwo Zdrowia!
To tylko skrawek tego, co usłyszałam. Pan doktor chodził cały w nerwach po izbie przyjąć i klął kwieciście. W pewnym momencie przystanął, uśmiechnął się pięknie i rzekł:
-Proszę sobie wygodnie usiąść i podać książeczkę ubezpieczeniową.
Chwilę potem wyszłam dzierżąc w dłoni skierowanie na wyjęcie gipsu z reklamówki.
Kolejka do rejestracji była mniejsza. Dostaliśmy 41-szy numerek. Poszliśmy przed gabinet nr 8 - właśnie wszedł pacjent numer 12. Cuuudownie! I tak sobie staliśmy i staliśmy. Wyczytałam wszystkie możliwe ogłoszenia, nazwiska lekarzy, godziny przyjęć, poznałam wszystkie możliwe choroby z plakatów i w końcu zabrakło literek w całej przychodni. Wyciągnęłam więc kartę przyjęcia Syna na izbę przyjęć i przeczytałam od deski do deski. A potem świeżo wypisane skierowanie. Gdy dotarłam do pieczątki lekarza, zamarłam.
Kto wydał skierowanie na zdjęcie gipsu? Ginekolog-położnik:)
Ukłony w kierunku Ministerstwa Zdrowia!
Chciałam Wam jeszcze pokazać dwa zdjęcia. Obydwa robione komórką, więc nie najlepszej jakości.
Pierwsze to kartka wisząca na drzwiach przychodni - zdjęcie robione od środka budynku. Kartka jest w koszulce, ale w koszulce jest coś jeszcze:) Proponuję kliknąć na zdjęcie, by je powiększyć.
Drugie zdjęcie to informacja dla mających problem ze wzrokiem członków Związku Niewidomych.