środa, 23 marca 2011

W sam raz

Ostatnio odkryłam Tomasza Jastruna. Zaczytuję się jego felietonami i wciąż nie mam dość. Bo gdy go czytam, mam wrażenie, że chwilę wcześniej napisał to, co-gdyby tę chwilkę zaczekał-ja bym napisała. Fascynują mnie ludzie, którzy czytają we mnie.
W jednym z felietonów napisał, że sztuka życia to dbać o "w sam raz". Że to "w sam raz" to rzadkie, kruche i wymagające zwierze. Żywi się umiarem, źle znosi hałas, stres i pokusy i że jest bliskie wyginięcia.
Postanowiłam zawalczyć z przeznaczeniem. Z przeznaczeniem w-sam-raza.
Wiele ostatnich dni spędziłam na szyciu królików. Nadal mam co szyć, ale dla równowagi dziś rozrobiłam masę i ze stworzeń uszatych przerzuciłam się na skrzydlate. Szyjąc pod presją króliczego terminu, jedynie odkurzałam, podlewałam kwiaty i karmiłam kota. Pędzel pewnie by się obraził, że stawiam go w jednym rządku z obowiązkami domowymi, ale na szczęście kuleje w czytaniu, więc jestem kryta. Ścieranie kurzy na wysokości wzroku, wpychanie ubrań do szafki i szybkie zamykanie, by nie zaatakowała, pakowanie zakupów do szafek kuchennych zamiast przesypywanie ich w pojemniki z przeznaczeniem (przy okazji: gdyby ktoś do mnie zabłądził, cukier trzymam w pojemniku z napisem "ryż"). Znacie to? Ja właśnie poznałam. W-sam-raz zainspirowało mnie do porządków. Może nie idealnych, ale powyżej wzroku się załapało.
I odmiana spontaniczna mi się trafiła. Zaklęta księżniczka-krawcownica w wieży z maszyną w strategicznym miejscu została nawiedzona przez człowieka. Kasia przyjechała. Kasia-w odróżnieniu od szmacianych królików i zafutrzonego Pędzla-potrafi mówić, więc wpasowała się w-sam-raz jak mało kto. I tylko wyrzut mam mały, bo zrobiłam pyszne batoniki i zapomniałam się nimi podzielić. Nadrobię przy następnym nawiedzeniu.
I tak za ciosem idąc, postanowiłam zgrzeszyć. Ostatni posiłek jadam przed dziewiętnastą. A dziś pakując się do łóżka z laptopem napełniłam sobie miseczkę płatkami kukurydzianymi i postawiłam obok poduszki. Wiem, wiem-grzeszyć to ja nie potrafię. Ale i tak zgrzeszyć się nie udało. Chwyciłam w dłoń pilota,przeleciałam po kanałach i-jakem wielbicielka kryminałów-zatrzymałam na czymś sensacyjnym. Już łapka w miseczce w corn flakes'em była, gdy na ekranie jakiś tefał-paltolog wyciągał odłamek czegoś z mózgu denata. Odechciało mi się. 
Zresztą i tak z grzechu nic by nie było, bo Pędzel wyluzowaną w-sam-raz współlokatorkę wyczuwszy, wtaranił się na łóżko, kręcił się i kręcił szukając odpowiedniego miejsca, aż znalazł pakując zadek prosto w miseczkę.
Nie nagrzeszyłam, ale czuję się w sam raz.

czwartek, 3 marca 2011

Czerwone jabłuszko

Wstąpiłam do warzywniaka.
- Poproszę sałatę i szczypiorek.
- Proszę bardzo - odpowiedziała pani podając mi zieloności.
- I jeszcze brokuł poproszę - dodałam.
- Proszę bardzo.
- I chętnie wzięłabym jabłka, ale takie na prawdę twarde, kwaśne i soczyste. Ma pani takie?
- Niech pani weźmie z tej przedostatniej skrzynki przy oknie - poleciła pani. - Są na prawdę zajebiste.

Wyszłam ze sklepu szybciutko, bo w środku nie wypadało mi się śmiać. Na chodniku mogłam sobie ulżyć:) I wtedy zadzwoniła Mama.
- Co cię tak śmieszy? - zapytała.
Opowiedziałam Jej treść rozmowy.
- Mój Boże - rzekła. - Tak wygląda świat bez Miodka.

A jabłek wzięłam cztery na spróbowanie. Wrócę tam jutro, bo naprawdę są zajebiste:)