wtorek, 20 sierpnia 2013

"Witam Pani Moniko,
przeczytałam Pani książkę i mogłabym o niej wiele napisać, zbyt wiele jak na maila pisanego w pracy (wiszą nade mną), więc napiszę wieczorkiem w domu. Teraz słów kilka, bo od dwóch dni intryguje mnie jedno pytanie i muszę, zwyczajnie muszę je zadać:) Ja wiem, że Empik, wiem że Matras, wiem że miła księgarenka na moim rynku, ale dlaczego "Zeszyt z aniołami" sprzedaje na internecie Zakład Budowlano-Instalacyjny?!:)"


No i jak mam odpisać na tego maila?:) 
Wiem, że o opasłych tomiskach mówi się "cegła", ale to raptem 160 stron! Na zaprawę się nie nadaje. Ocieplenie rur? Zabezpieczenie na czas transportu? A może to firma exportowa i dla umilenia kierowcom tira chwil w kolejce na granicy?
Kolejna tajemnica wszechświata :)

czwartek, 15 sierpnia 2013

Tuż przed rewolucją

Lato trwa, ale przyszły te dni, gdy rankiem po wstaniu z łóżka trzeba założyć skarpetki zanim słońce na dobre się nie obudzi. I balkonowa winorośl zaczyna się pięknie czerwienić.
Siedzę przy biurku, sączę kawę i chrupię migdały. Na kolanach Pędzel, który od kilku dni nie odstępuje mnie na krok i wykorzystuje każdą sposobność, by się do mnie przykleić. Jesień idzie? 
Relaks brzmi o niebo lepiej niż lenistwo. Co nie znaczy, że nie mogę sobie na relaks pozwolić, a owszem, należy się. Lecz nie dziś. Dziś powinnam robić coś zupełnie odmiennego, bo jutro czeka mnie kulminacja rewolucji zwanej remontem, po której trzeba będzie przeżyć jeszcze kilka kolejnych dni aż kurz opadnie, a dokładniej zostanie usunięty i wszystko wróci do normy. Tej piękniejszej, bo z nową podłogą:)
Tak więc od kilku dni powolutku i jak to ja w międzyczasie, wynoszę zawartość półek, szafek i szuflad do pokoju Syna. Przy okazji część rzeczy powciskanych "bo przecież nie wyrzucę" dojrzało do wyrzucenia, więc trafia do podpisanych worków z konkretnym przeznaczeniem. Gdy kurz opadnie, nie będzie już tak samo, oj nie.

Rzecz działa się w zeszłym tygodniu. Kończyłam większe zamówienie robiąc kilka rzeczy jednocześnie. Malowanie, skrobanie, dekorowanie, lakierowanie - przeskakując z jednej czynności do drugiej, żeby nie tracić czasu na czekanie, by coś wyschło. Na stoliku przy balkonie stała błyszcząca nowością litrowa puszka z białą farbą. Gdy przyszedł czas na lakierowanie, otworzyłam okna na przestrzał, by nie zalakierować sobie przy okazji przełyku, wątroby i innych wnętrzności. Nie zależy mi na połysku. I ten zbawienny początkowo przeciąg zamknął drzwi balkonowe, które z hukiem uderzyły w stolik. Przestraszona nagłym biegiem wypadków puszka rzuciła się do ucieczki po drodze gubiąc pokrywkę i farba z impetem zaczęła tańczyć po pokoju. Zalała mi wykładzinę, kawałek łóżka, pufa, regał i spokojnie zwisającego cirrusa (mam teraz jedyny okaz nieznanej odmiany). 
Chlupnęło też na mnie. Nie wiedziałam, co najpierw ratować. Ale gdy dotarło do mnie, że to farba szybkoschnąca, postanowiłam ratować siebie. Pobiegłam do łazienki, mimowolnie ozdabiając klamkę i drzwi i zostawiając odciski stóp po drodze. Nie mam płaskostopia. Umyłam się i odwracając wzrok od kataklizmu szybko dokończyłam zamówienie, bo musiałam je tego dnia wysłać i do tego zdążyć na umówione spotkanie w bibliotece.
Właśnie - biblioteka! Założyłam zalotną sukieneczkę, makijaż zrobiłam delikatny, włosy na końcach wywinęłam do góry, kolczyki, bransoletka.
- Pani Moniko, co się pani stało? - usłyszałam po przekroczeniu bibliotecznych drzwi.
Spojrzałam w dół. Nogi czyste. Z przodu. Boki łydek upstrzone białym tatuażem. Podniosłam rękę, by odgarnąć zawstydzona grzywkę i zobaczyłam swoje łokcie. Matko jedyna! Jechałam do biblioteki w pełni świadoma swego kobiecego piękna, wracałam jako robotnik budowlany. Miałam plan wracania na piechotę przemykając po nieznanych mi osiedlach między blokami i kryjąc się w razie potrzeby w klatkach schodowych, ale odrzuciłam go. Przy moich zdolnościach do gubienia się była szansa, że dotrę do domu następnego dnia. W końcu wmówiłam sobie, że nikt mnie spod tej farby nie pozna. Wsunęłam na nos okulary przeciwsłoneczne, zarzuciłam grzywkę na większą część twarzy, zsunęłam torebkę z ramienia, chwyciłam w prawą dłoń, bo na prawej łydce miałam bardziej zaawansowane graffiti i ruszyłam. Ludziom w oczy nie patrzyłam, ale pewnie współczuli.

Plama wygląda jak ośmiornica płynąca w zawrotnym pędzie. Trzeba było szybko podjąć decyzję o wyrzuceniu wykładziny i położeniu paneli, bo niepokojąco zaczęłam przyzwyczajać się do tego nowego designu. Czerwona lampka zapaliła się, gdy w głowie pojawił się pomysł domalowania ośmiornicy oczu i życia z nią dalej długo i szczęśliwie. Ale zamiast wygooglać ośmiornicę, by przypomnieć sobie, jak ośmiornicze oczy wyglądają i by fuszerki nie odstawić, zabrałam się do roboty. Ileż ja tego mam!
Dobra! Kawa dopita, migdały mi się już przejadły, czas zabrać się do dzieła i jakoś zorganizować sobie życie na kilka następnych dni. Jutro od 21-szej z placu budowy lub boju będę z Wami czatować na profilu Książka zamiast kwiatka - zapraszam! Pisareczka wciśnięta pomiędzy stosy książek i ubrań, pewnie z Pędzlem na kolanach. Ale domyta:)