niedziela, 6 października 2013

Przed nami kolejny słoneczny dzień, więc wstałam o wiele szybciej, niż przez ostatnie ciemne poranki. Nie jestem jeszcze gotowa na jesień! Owszem, spacery staną się coraz bardziej kolorowe, a miejsca między kartkami książek zapełnią się nowymi pięknymi listkami, ale zimna nie chcę. Jeszcze nie teraz.

Przełykałam ostatni kęs jajka na miękko, gdy rozśpiewał się telefon. Dzwonił przyjaciel internetowy.
- Nie ma Cię na facebooku, nie ma notki na blogu handmade'owym, nie ma na autorskim. Już to mnie zaniepokoiło. Ale jak zobaczyłem, że na kulinarnym nowego żarełka nie ma, myślę sobie: jest źle. Jak dobrze, że odebrałaś!
Jestem, żyję. Jem. Tylko znów wpadłam w wir niedoczasu. Handmade'jki zajmują mi sporo czasu. Do tego remont, a dokładniej sprzątanie po nim najpierw w międzyczasie, potem przyspieszenie, bo po dwóch miesiącach niebytu wracał Syn, a w jego pokoju miejsca tyle, co na lekarstwo. Po jego powrocie potrzebowałam czasu, by ponownie przyzwyczajać się, że nie jestem sama. Pół bułki i pomidor nie wystarczały już na wypasione śniadanie. Najpierw musiałam przyzwyczaić się, że syn nie wraca na noc, po jego powrocie dwóch tygodni, by przestać wpisywać na listę rzeczy do zrobienia pozycji "obiad".
A wieczorkami piszę. Niektórymi, bo czasem padam. I jeśli miałabym wybierać między dłuższym letnim ciepełkiem a dłuższymi wieczorami, to ja już na to zimno przestałabym narzekać!

Wcale nie pomiędzy lecz równorzędnie ze wszystkim, co robię, cieszę się z nowej podłogi. Tylko ona się zmieniła, a mieszkanie wygląda zupełnie inaczej. W życiu ważne są tylko chwile, w domu czasem podłogi. 
Remontowe dni również spędziłam milutko w towarzystwie dwóch wygadanych przystojniaków z poczuciem humoru mojej kategorii. Pierwsze spotkanie było nieco niefortunne - przywitałam ich z rozpiętym rozporkiem. Na szczęście mężczyźni zazwyczaj kierują wzrok wyżej, zwłaszcza jak się stoi do nich przodem. Szybko załapaliśmy kontakt. Zresztą Pędzel też, a nie ma jak kocie wyczucie. Pędzel jest takim moim papierkiem lakmusowym na dobrych ludzi. Byłam pewna, że ten koci bohater, który ucieka nie tylko przed odkurzaczem ale i przed mopem, przed tymi wszystkimi szlifierkami, wiertarkami i innymi głośnymi sprzętami schowa się na te dwa dni gdzieś w zakamarku, gdzie będę mu musiała donosić posiłki. Ale nie! Obserwował wszystko z uwagą. Pojawiał się nagle nie wiadomo skąd w najdziwniejszych miejscach. Wystarczyło spojrzeć po prostu gdzieś, a on tam był. Był wszędzie. Patrzył chłopakom na ręce, zagadywał (kto zna Pędzla, wie o czym mówię). Na własnej sierści sprawdzał stan pyłu rozbiegając się i robiąc ślizgi. Potem jeszcze małe turlanko i test przeprowadzony. Jeszcze kilka dni po remoncie paradował bez połysku. W każdym razie dzięki jego zaangażowaniu i niezaprzeczalnym kompetencjom niespełna godzinę po rozpoczęciu remontu został jednogłośnie obwołany inspektorem budowlanym. W przerwach rozmawiał z chłopakami jak równy z równym. Gdy rozmowa zeszła na temat wychodzenia na spacery, milczał odwracając wzrok. Cóż, tematu nie ma, bo Pędzel nie wychodzi. Ale gdy rozmowa zeszła na kobiety, rozgadywał się na całego. Okazało się, że tak jak Marcin, gustuje w blondynkach.
Długo by pisać, bo mimo faktu pod szyldem "remont" to były naprawdę przemiłe dni. Sprzątanie po nie było tak kolorowe, ale już o tym zapomniałam. Podłoga piękna i przyniosła jeszcze jedna radość. Otóż Pędzel, przyzwyczajony do bezpiecznej wykładziny, nie wyrabia na zakrętach. Może jestem wredna, ale strasznie to zabawne:) Podejrzewam, że pod tym już błyszczącym futerkiem jest niejeden siniak. Przydałyby się dwie pary maleńkich skarpetek z gumkami. Jest ktoś, kto by je wydziergał? Zapytam Pędzla o wymarzony kolor:)