sobota, 7 marca 2015

Dolce far niente

Coś mi się zdaje, że zaklęłam trzynastkę na dobre. Od kilku lat to robię, większość robi się sama. Wokół mnie ich coraz więcej i wszystkie szczęśliwe. Dziś kolejny dowód: trzynaście słodkich godzin ciągłego snu. Oj, uzbierało się zaległości! Wczoraj spojrzałam na zegarek, przyłożyłam głowę do poduszki i więcej grzechów nie pamiętam. Obudziłam się dokładnie trzynaście godzin później. Trzynaście godzin w punkt.

Ostatnie tygodnie były zapracowane, ostatnie dni dziwne. Zalałam kilkugodzinny efekt pracy farbą, podpaliłam lalkę, wsadziłam konia do filiżanki z kawą, zaparzyłam pieprz, przyjęłam kuriera w środku dnia w ręczniku i z twarzą wyglądającą, jakbym miała za chwilę wejść na plan sensacyjnego filmu klasy C. Nie pytajcie. Odbyłam pierwszą w swoim życiu służbową rozmowę nago w łazience. Nie pytajcie. Przez telefon i z dobrym rezultatem - to na wypadek, gdyby Wasze myśli zamierzały pobiec w niewłaściwym kierunku.
Byłam w ciągłym, codziennym, wielogodzinnym biegu. Powinnam być zmęczona, bo miałam po czym, ale we mnie tyle energii! Może więc w ten dziwny sposób objawiło się moje zmęczenie. Może to sygnał tam z góry: dbaj o siebie. Uważaj na siebie. A przy okazji na lalki, konie i słabe serce bogu ducha winnych kurierów.
Pędzel też w te dni mi nie pomagał. Miał jakiś przypływ wiosennej energii. Co rano nie mógł się doczekać, aż wstanę. Wymyślał coraz to nowe metody budzenia. Żucie folii, przebiegnięcia, baranki z rozbiegu - jego czoło w moje czoło, aż echo się niosło. Był poranek, gdy skopał mi włosy. Nie pytajcie. Fryzjer od siedmiu boleści.

Dziś to inna bajka. Szczęśliwa trzynastka, szczęśliwa ja. Wyspana i wciąż uśmiechnięta po wczorajszym dniu w Bychawie i Starej Wsi. Moja pierwsza podróż w te miejsca i jeszcze zanim stamtąd wyjechałam, już chciałam wrócić. Są takie miejsca, że gdy człowiek się w nich znajdzie żałuje, że nie spakował swoich manatków, by tam zostać. A wszystkiemu winni ludzie - pojawiają się ot tak i nagle nie chcesz się z nimi rozstawać.
Ale wrócę tam. Wrócę za półtora tygodnia. I potem znów i znów. Lubię niespodzianki losu.
Dziś mam pierwszy wolny dzień od dłuższego czasu. Jako szefowa sobie sama zarządziłam:) Schowałam maszynę do szycia do szafy, by nie kłuła w oczy, zamknęłam notes z zamówieniami i listą rzeczy do zrobienia, wsunęłam między książki i udaję, że nie istnieje. Zdjęcie powyżej? To ta chwila w tym momencie. Może filiżanka nie jest już tak pełna, ale to mój dzień. Piszę, popijam leniwie kawę z nowej filiżanki - namacalnego dowodu moich wczorajszych wojaży. Ta kawa smakuje jak cały wczorajszy dzień: znakomicie!
Ciasteczko. Efekt odreagowania po zepsutej pralce. Zapomniałam dodać ten niewielki szczegół do dziwnych dni. Troszkę krzątaniny w kuchni, ciepło z piekarnika, zapach, smak i można nie myśleć o tym, że przez jakiś czas pożyję jak w czasach średniowiecza. Przepis niebawem wrzucę na bloga. Muszę go najpierw ogarnąć, bo ciasteczka są efektem wrzucania, dodawania, mieszania-podliczę, przepiszę, wrzucę.

Miłego dnia Wam życzę. I uważajcie na siebie. Na lalki, konie itd.

wtorek, 3 marca 2015

Dzień Pisarza

Czytacie mnie:) Ale jeśli chcecie usłyszeć mój głos, zapraszam do posłuchania małego wywiadu w Radio Hobby Legionowo z okazji dzisiejszego Dnia Pisarza.
Troszkę o "Zeszycie z aniołami", troszkę o planach na przyszłość.