piątek, 27 maja 2011

Służba zdrowia

Pojechaliśmy z Synem na zdjęcie gipsu. W tym przypadku jednak "zdjęcie gipsu" brzmi nieprawdziwie, ponieważ zaczął pękać zanim pierwszy tydzień noszenia się skończył i rozpadł na pył niemal pod koniec terminu. Tak więc pojechaliśmy nie na zdjęcie gipsu lecz na wyciągnięcie gipsu z reklamówki. A właściwie tego, co z niego zostało.
Kolejka do rejestracji kilometrowa i ani drgnie. Powoli zaczynało do mnie docierać, co się dzieje, gdy wyszłam z kolejki i z ciekawość zaczęłam się do okienka zbliżać, albowiem z każdym krokiem natężenie zapachu frytek i pieczonego kurczaka rosło. Służba zdrowia też człowiek. Gdy zapachy zaczęły zanikać kryjąc się wraz z podstawami ich tworzenia w żołądkach ludzi w fartuchach, kolejka ruszyła. Nie z kopyta, ale coś drgnęło.
Po godzinie stanęłam w okienku. Od razu rzucił mi się w oczy wydruk komputerowy powieszony na szafce: tarcza strzelecka i napis "tu udeżać głową" (błąd zamierzony). Trochę empatii: służba zdrowia wkurza nas, mu wkurzamy służbę zdrowia. 
Pani w białym fartuchu spojrzała w kartę.
-Ma pani skierowanie?
-Skierowanie? - zapytałam.
-Na zdjęcie gipsu.
-Ale po co skierowanie na zdjęcie? Skoro założony, to musi być zdjęty - próbowałam być logiczna.
-Potrzebne skierowanie.
-Ale od kogo?
-Od lekarza rodzinnego.
-Proszę pani, przecież to nielogiczne.
-Logiczne, nielogiczne, takie są przepisy - usłyszałam.
-Przejechaliśmy 50 km.
Pani zmiękła. Nachyliła się do okienka i szepnęła:
-Niech pani zaczepi jakiegoś lekarza na korytarzu i ładnie poprosi, to może da skierowanie.
Szczerze mówiąc, nie za bardzo wiedziałam, czy to była dobra rada, czy szyderstwo, ale pomyślałam: co mi szkodzi. Poszłam wgłąb przychodni i zaczęłam obserwować lekarzy w poszukiwaniu jeśli nie uśmiechu, to chociaż życzliwego spojrzenia. Ni w ząb. Wszyscy wyglądali tak, jakby nie zdążyli jeszcze tam udeżyć głową.
Pomyślałam o izbie przyjęć. Jeśli wparuję tam z odpowiednią miną, powinni mnie uratować. Przy biurku siedział wysoki chudy stary lekarz z okularami na czubku nosa.
-O co chodzi? - zapytał z uprzejmym uśmiechem.
"Jest dobrze" - pomyślałam.
-Panie doktorze, przyjechałam z Synem na zdjęcie gipsu... - zaczęłam.
-I kazali pokazać skierowanie - dokończył pan doktor.
-No tak.
-Cholerne przepisy! - pan doktor zerwał się z krzesła i zaczął krzyczeć. - Cholerne absurdy. I, ku...wa, popier...one Ministerstwo Zdrowia!
To tylko skrawek tego, co usłyszałam. Pan doktor chodził cały w nerwach po izbie przyjąć i klął kwieciście. W pewnym momencie przystanął, uśmiechnął się pięknie i rzekł:
-Proszę sobie wygodnie usiąść i podać książeczkę ubezpieczeniową.
Chwilę potem wyszłam dzierżąc w dłoni skierowanie na wyjęcie gipsu z reklamówki.
Kolejka do rejestracji była mniejsza. Dostaliśmy 41-szy numerek. Poszliśmy przed gabinet nr 8 - właśnie wszedł pacjent numer 12. Cuuudownie! I tak sobie staliśmy i staliśmy. Wyczytałam wszystkie możliwe ogłoszenia, nazwiska lekarzy, godziny przyjęć, poznałam wszystkie możliwe choroby z plakatów i w końcu zabrakło literek w całej przychodni. Wyciągnęłam więc kartę przyjęcia Syna na izbę przyjęć i przeczytałam od deski do deski. A potem świeżo wypisane skierowanie. Gdy dotarłam do pieczątki lekarza, zamarłam.
Kto wydał skierowanie na zdjęcie gipsu? Ginekolog-położnik:)
Ukłony w kierunku Ministerstwa Zdrowia!

Chciałam Wam jeszcze pokazać dwa zdjęcia. Obydwa robione komórką, więc nie najlepszej jakości.
Pierwsze to kartka wisząca na drzwiach przychodni - zdjęcie robione od środka budynku. Kartka jest w koszulce, ale w koszulce jest coś jeszcze:) Proponuję kliknąć na zdjęcie, by je powiększyć.
 
 Drugie zdjęcie to informacja dla mających problem ze wzrokiem członków Związku Niewidomych.

wtorek, 17 maja 2011

(Nie)ziemsko zagubiona

Ziemia to dla mnie wielka tajemnica. Należę do tej grupy Ziemian, dla których prachett'owska teoria o płaskim dysku leżącym na grzbietach czterech słoni stojących na skorupie wielkiego żółwia byłaby bardziej do ogarnięcia jako planeta, na której żyję. Chociaż, kto to może wiedzieć?
Geografia zawsze była i nadal jest (i pewnie już się nie odczepi) moją piętą Achillesa. Nie chodzi o niedouczenie, bo kułam w swoim czasie jak szalona, by zaliczyć i zapomnieć. O ile zaliczenie było zależne ode mnie, zapominanie zupełnie nie. To tak, jakbym miała geograficzny przeciąg w mózgu.
Nie chodzi tylko o fakty i miejsca geograficzne, ale też o orientację w terenie. Globalna dezorientacja powoduje, że nawet jeśli sprawdzę na mapie, co gdzie leży, bo akurat w tym momencie potrzebuję tej wiedzy, to moment potem zapytana otworzę szeroko oczy ze zdumienia, bo owszem, coś słyszałam, ale - hmm - o co chodzi?
Dezorientacja lokalna też jest nieodzowną częścią mnie. Objawy mam w mieście, w którym mieszkam od 16 lat, największym jednak koszmarem są dla mnie galerie handlowe i nieważne, ile razy w nich byłam.
Jak każdy człowiek borykający się ze schorzeniem, nauczyłam się żyć z tym defektem. Wypracowałam metody wychodzenia z opresji. Metody przeżycia. I trafienia do domu oczywiście. To proste. Przez te lata obrałam sobie kilka punktów głównych i udaję turystkę. Zagubiona między uliczkami pytam: 
- Przepraszam, jak dojdę do poczty głównej (hotelu Victoria, Bramy Krakowskiej, Deptaka itd.)?
Zazwyczaj słyszę: 
- Pójdzie pani najpierw w prawo, potem w pierwszą uliczkę w lewo, potem prosto - itd. 
A mi chodzi o azymut i już jestem w domu! A czasem udaje mi się wysłuchać kawałka historii miasta:
- Pani pierwszy raz w Lublinie?
W galeriach handlowych też żaden problem. Szukam ludzi z torbami. To najlepsi przewodnicy. Zakupy zrobili? Zrobili. Gdzie zmierzają? Do wyjścia. Proste.

Na weekend jechałam do znajomych. Pierwszy raz. Nowe miejsce. Sprawdzałam niby, gdzie to, ale chwilę potem spokojnie mogłam powiedzieć, że to gdzieś w Polsce. Na dworcu byłam przed ósmą rano, na miejscu miałam być w południe. Czas jeszcze ogarniam.
Kierowca od razu wydał mi się bucem zanim przemówił. Pan w wieku średnim, wąs wałęsowski, koszula pod szarym sweterkiem, z autobusu sączące się disco polo. 
- Nie wchodzić - oznajmił po podjechaniu. 
Nikt nie śmiał. 
Wyszedł. Otworzył bagażnik. 
- Torby pakować - oświadczył tonem nie znoszącym sprzeciwu. A ja się zbuntowałam, bo w torbie soczek Kubusia, kanapka z kiełkami i serem pleśniowym i książka zapewniająca zapomnienie na podróż, których nie lubię. Schowałam torbę za plecy. Udało się.
Dzień zapowiadał się słoneczny, podróż czterogodzinna. Nie chcąc się smażyć przez szybkę i pewna, że złamię urokiem największego buca na świecie, z uśmiechem zapytałam Wąsatego Kierownika Pojazdu: 
- Po której stronie będzie słońce?
- Teraz od wschodu, za cztery godziny od południa - usłyszałam.
No tak.
Od buców zrozumienia schorzeń geograficznych raczej nie należy się spodziewać.
Zagubiona zapadłam wygodnie w fotel, a potem trzy razy zmieniałam miejsce. 
Ta planeta to jednak dziwna jest.

wtorek, 10 maja 2011

Zjawisko

Wiemy, dlaczego pada deszcz, skąd się bierze tęcza, gdzie znika słońce w pochmurne dni i kałuża w słoneczne. Ale są zjawiska, co do których nie warto zadawać pytań skąd, jak i dlaczego, bo odpowiedź jest jedna: bo tak.
Dla mnie zjawiskiem takim jest znikanie działań dążących do postanowień.
Ileż to razy postanawiałam zrzucić kilka kilo! Działania, wiadomo: regularne posiłki, zdrowe oczywiście i ruch, ruch, ruch. A u mnie słomiany zapał. Zjawiskowy. Jedzonko jadam co prawda zdrowe, ale z regularnością różnie bywa w tym moim zabieganiu, a z ruchem bywa baaardzo różnie. Bo zawsze jutro bliżej niż dziś.
Jednak dziś dostałam kopa.
Pewnie Wam też zdarza się odbierać pomyłkowe telefony. Do mnie dzwonili pytając o odjazdy pociągów, o możliwość rezerwacji pokoju, o catering, o termin dostarczenia rur i w wielu innych sprawach. Odbieram telefon i słyszę: dworzec? pensjonat? kierownik budowy? Wszystko do zniesienia, a nawet radośnie. Ale gdy dziś odebrałam telefon i usłyszałam: muzeum?-nieco mnie wstrząsnęło.
Fakt, nastolatką nie jestem, ale do muzeum mi daleko. Więc jak to tak z grubej rury?!

Biorę się za siebie! Działam!
Od jutra.