Wywiady

"Dziecko jest w każdym z nas" - rozmowa na nowojorskim portalu polonijnym Dobra Polska Szkoła

Wygląda na to, że doczekaliśmy się polskiego Mikołajka. Zdarza Ci się słyszeć tego rodzaju opinie? 

Tak, zdarza się. Dziennikarka Aldona Wiśniewska napisała, że jest śmiesznie jak u Niziurskiego, rodzinnie jak u Musierowicz, mądrze jak u Lindgren. I… mogę być szczera? Może nie wypada kobiecie w moim wieku, ale gdy słyszę takie słowa, rumienię się jak nastolatka! Samo pisanie było dla mnie zabawą, sprawiającą niebywałą przyjemność, a słysząc tak wzniosłe porównania czuję się, jakbym w pocie czoła wykopała kilkukilometrowy rów przy pomocy dziecięcej łopatki.
Pisząc „Zeszyt z aniołami” oczywiście liczyłam w głębi duszy na to, że być może kiedyś zamieni się w prawdziwą książkę. Może „marzyłam” jest lepszym słowem. Ale to, co się wydarzyło i dalej dzieje, przeszło moje oczekiwania i przerosło marzenia. Więc rumienię się, ale to rumieniec kobiety szczęśliwej.  „Mikołajek” to dwa nierozłączne składniki: tekst i ilustracje. Myślę, że nie byłoby takich porównań, gdyby w książce był sam tekst. Ilustratorka Ewa Beniak-Haremska pięknie dopełniła słowa, które urodziły się w mojej głowie. Pomijając to, że stała się moim dopełnieniem i moim polskim Sempé, to okazała się wspaniałą kobietą, ciepłą osóbką i duchową siostrą.

Wybrałaś chyba najtrudniejszego odbiorcę, bo dzieci, jak powszechnie wiadomo, są bardzo wymagającymi czytelnikami. Jak pisze się książkę dla dzieci? Jest na to jakiś patent? 

Tę książkę zaczęłam pisać 10 lat temu, gdy mój syn miał 10 lat, czyli był w wieku głównego bohatera. Żyłam wtedy jego życiem, obserwowałam, opowiadałam mu o moim dzieciństwie. Mówi się o tym, jak ważne jest pielęgnowanie dziecka w sobie – moje wewnętrzne dziecko jakoś samo się sobą zajmuje i ma się dobrze, więc gdy po latach wróciłam do tych starych zapisków, reszta jakoś sama się napisała. Jaki jest patent na książkę dla dzieci? Nie mam pojęcia.
Pisałam spontanicznie, nie robiąc żadnego research’u, czy przeglądu literatury pod kątem tego, co się teraz czyta. Jedyne, co zrobiłam, to przed wysłaniem tekstu do wydawnictw dałam do przeczytania kilku zaprzyjaźnionym rodzinom z dziećmi. Jednym słowem przetestowałam na dzieciach. Brałam również pod uwagę opinię rodziców, bo to oni są głównym selekcjonerem tego, co dzieci powinny lub mogą przeczytać. Otrzymałam dobre opinie. Dostałam też kilka wskazówek sugerujących zmiany od dzieci, bo jak nie patrzeć mówię już doroślejszym językiem. Zaskoczyło mnie, jakie drobiazgi dzieci są skłonne zauważyć! Oczywiście skorzystałam z tej profesjonalnej korekty.

Mimo, że “Zeszyt z Aniołami” możemy znaleźć na półce z literaturą dziecięcą, wielu dorosłych
z przyjemnością sięga po tę książkę. Jak to zrobiłaś? 

Wrócę do tego wewnętrznego dziecka. Głęboko wierzę, że jest w każdym z nas! Być może tylko śpi przytłoczone codziennością lub bawi się cichutko, by nie przeszkadzać w dorosłym życiu. Czasem wystarczy impuls, by powrócić do beztroskich lat dzieciństwa. Spotkałam się ze stwierdzeniem, że napisałam książkę oldschoolową. Może coś w tym jest, bo moi młodzi bohaterowie przedkładają swoje towarzystwo, wspólne zabawy i czasem psoty ponad gry komputerowe, wciskanie nosa w komórkę czy oglądanie telewizji. Może współcześni dorośli, czytając „Zeszyt z aniołami”, w jakiś miły sposób przenoszą się w świat swojego dzieciństwa? Ja, pisząc, tak właśnie się czułam.

Obserwując rodzinę Kajtka (mama fotografująca kulinarne dzieła, tata na dwóch etatach, młodzieżowa babcia), widzę, że masz dobre oko, jeśli chodzi o obserwację otaczającej nas rzeczywistości.  

Znam wiele osób pracujących na dwóch etatach – takie czasy. Świat blogowy pozwolił mi na poznanie ludzi zafascynowanych kuchnią. Z przyjemnością też obserwuję rodziny, w których relacje nie są napięte pod kątem barier, jakie stwarzają pokolenia. Jednak tworząc postaci, chyba podświadomie częściowo wzorowałam je na sobie. Uwielbiam gotować i stąd tą bliską mi pasją obdarowałam mamę. Od kilku lat prowadzę bloga kulinarnego, więc i fotografowanie potraw nie jest mi obce. Tata na dwóch etatach? Zastanawiam się, na ilu ja w tym momencie jestem. A młodzieżowa babcia to mój efekt myślenia o tym, jaką ja będę babcią.
Cóż, nie ma co ukrywać, że jestem trochę zwariowana i jakoś nie wyobrażam sobie, że się zmienię, bo trudno jest zmienić naturę. Powieściowa babcia to taka troszkę ja w przyszłości, uśmiecham się, gdy o tym myślę i mam nadzieję, że moje przyszłe wnuki również będą zwracać się do mnie ze swoimi radościami i problemami. Bohaterowie dziecięcy też mają coś ze mnie. Kajtek pisze dziennik (co prawda w ramach zadania szkolnego), ja robię to od wczesnej podstawówki. Adaś jest artystą, a to moje codzienne zajęcie. Beti, czyli Sławek, jest nieco zawadiacka, a i mi tego pierwiastka nie brakuje. Ania natomiast jest molem książkowym, a dla mnie dzień bez książki to dzień stracony. Czy mam dobre oko? Lubię obserwować świat, ludzi i zaglądać w głąb siebie.

Co sądzisz o współczesnej literaturze dziecięcej?

Na to pytanie trudno mi odpowiedzieć, bo literatura, po którą sięgałam, rosła wraz z moim synem, a dziś ma już 20 lat. Chociaż, jak tak się zastanowię, nie do końca było tak, że wtedy, gdy syn był mały, sięgałam po literaturę na tamten czas współczesną. Lubiłam wracać do lektur mi znanych, czytanych mi najpierw przez mamę, potem samodzielnie. Andersen, Brzechwa, Kern, Konopnicka, Makuszyński, Janczarski, potem Ożogowska, Niziurski i Verne. To były książki z mojego i syna dzieciństwa. Może teraz przyszedł czas, by poznać współczesną prozę dziecięcą? Z całą pewnością jest dużo wartościowych pozycji. Tylko jakoś tak wewnętrznie czuję, że jeśli przyjdzie mi zostać babcią, będę bardzo chciała, by moje wnuki poznały książki, w których zaczytywała się ich babcia i tata.

Literatura nie jest Twoją jedyną pasją. Gotujesz, zajmujesz się rękodziełem i … uwielbiasz anioły. Jesteś kobietą renesansu? 

Jeśli kobietą renesansu jest kobieta szczęśliwie zabiegana, zwariowana i realizująca się, to tak, jestem nią. Mam wiele pasji. Trzy najważniejsze to rękodzieło, pisanie
i kuchnia. Rękodzieło wymieniłam na pierwszym miejscu, bo zajmuję się tym na co dzień. Kilka lat temu zamieniłam swoją pasję w pracę i od tamtej pory bawię się codziennie w artystkę. To moja wielka radość! Piszę z doskoku, gdy znajdę chwilkę, ciszę i ten czas, gdy mogę się wyłączyć od myślenia o zamówieniach czy terminach. Jednak pierwszą rzeczą, jaką robię po przebudzeniu, jest otworzenie notatnika i położenie obok niego pióra, by móc zapisać myśli, zdania, czasem tylko pojedyncze słowo lub całe akapity, które przychodzą znienacka. Gdy przychodzi czas wyciszenia i ten błogi spokój, siadam i porządkuję te moje bazgroły. Kuchnię traktuję jako kolejne miejsce,
w którym tworzę. Kocham odkrywać nowe smaki, nowe zestawienia, eksperymentuję i spełniam się. A potem z radością patrzę, jak moi bliscy zajadają tę miłość podaną na talerzu. Uważam, że żeby być tak prawdziwie szczęśliwym, trzeba kawałek życia oddać pasji. Czy to czasy renesansu, czy współczesność.
Rozmawiała: Karina Bonowicz

***
Monika od aniołów - wywiad na portalu Mini-Kultura.


Chyba urodziłam się z potrzebą pisania. I czytania – wyznaje Monika Madejek, autorka debiutanckiej powieści "Zeszyt z aniołami".

Anna Grzyb: Przede wszystkim chciałabym się dowiedzieć, jak zaczęłaś pisać? Skąd wziął się pomysł, by napisać książkę? 

Monika Madejek: Chyba zaczęło się od dziecięcych listów. Uwielbiałam je pisać! Zresztą do tej pory mi to zostało, bo z wieloma ludźmi mam jedynie taki kontakt i sprawia mi to ogromną radość. Na pawlaczu stoi ogromne pudło listów z dzieciństwa – tych od przyjaciół, koleżanek i kolegów poznanych na obozach harcerskich i tych miłosnych. Pisałam również wiersze. Dziecięce i później poważniejsze. Część poginęła, część jest w starym zielonym zeszycie stojącym gdzieś między książkami. Jest też jeszcze jeden zeszyt z ogromną ilością karteczek różnego pochodzenia spisywanych w momencie, gdy pojawia się myśl.

Zapomniałabym o dzienniku! Piszę od połowy szkoły podstawowej. Nie mam pojęcia, co stało się z tymi początkowymi zeszytami, pewnie zaginęły gdzieś podczas licznych przeprowadzek. Szkoda, bo chciałabym móc wrócić do tamtej Moniki sprzed lat. Ja chyba urodziłam się z potrzebą pisania. I czytania. Niewiele jest dni w moim życiu, które spędziłam bez książki.

Kiedy pojawił się pomysł napisania książki? W podstawówce. Pamiętam nawet dokładnie, gdzie stałam i gdyby mnie wpuszczono do szkolnej biblioteki, przy założeniu, że przez te lata nic się tam nie zmieniło, bez wahania wskazałabym regał! Byłam w takim momencie, że wyczytałam wszelkie możliwe książki na moim poziomie i gdy po raz kolejny chodziłam od półki do półki i znałam wszystkie tytuły, pomyślałam: „Kiedyś sama sobie napiszę książkę”. Oczywiście wtedy nie narodził się Kajtek ani nawet pomysł na konkretną historię, ale to postanowienie zamieszkało we mnie i dojrzewało przez lata. I w końcu eksplodowało:)

I druga Twoja pasja, która zapewne trwa o wiele dłużej niż pisanie, a może się mylę? Patrzę na te wszystkie stworzone przez Ciebie piękne przedmioty i zastanawiam się, jak to się zaczęło? 

Dziękuję za te miłe słowa! Chyba z potrzebą tworzenia też się urodziłam. Zawsze lubiłam malować, rysować, lepić i tworzyć coś z niczego. Swój pierwszy „obraz” sprzedałam w wieku pięciu lat. To, że wystarczyło mi na podwójne lody i że dzieło kupił przyjaciel taty, nie miało dla mnie wtedy znaczenia. To był moment, kiedy poczułam się artystką.

Potem było liceum plastyczne – prawdziwa szkoła życia, ale to właśnie z tamtych czasów do dziś przetrwały najpiękniejsze przyjaźnie. Potem małżeństwo i dziecko. Gdy tylko troszkę podrosło, mogłam znów być artystką, a raczej mamą, z którą fajnie można się bawić, malując i lepiąc. Z dnia na dzień sprawiało mi to coraz większą przyjemność i coraz częściej, gdy synek zasypiał, ja bawiłam się dalej. Długą drogę od tamtych chwil przebyłam i mogłabym spory elaborat o tym napisać.

Tak w skrócie: te moje wieczorne zabawy wchodziły coraz bardziej w noc, potem rozszerzyły się na weekendy, potem przeszłam na pół etatu, następnie na telepracę i tak oto jestem tu, gdzie jestem. Teraz to moja praca, choć nie ukrywam, że wciąż się tym bawię i wciąż coś odkrywam. Próbuję nowych rzeczy, nowych technik i zakochuję się w nich. Nie potrafiłabym teraz z tego zrezygnować.

I jeszcze gotowanie… w to zajęcie również wkładasz serce? W „Zeszycie z aniołami” mama potrafi upiec zadziwiającą potrawę, a mianowicie pieczeń ze ścierką, czy i Ty serwujesz takie niecodzienne dania?

O nie! Jestem bardzo zabieganą osóbką i stawiam na szybkie i proste dania. Oczywiście, zdarzyły mi się wpadki. Na przykład pamiętne kopytka na początku mojej drogi samodzielnej pani domu. Koleżanka powiedziała mi, że dodaje do nich łyżkę mąki ziemniaczanej. Spróbowałam i były lepsze. Nie wiem, skąd przyszła myśl, że skoro z jedną łyżką są takie dobre, to z dwiema będą jeszcze smaczniejsze. Koniec końców idąc za tą myślą dodałam sporo więcej i wtedy dotarło do mnie, że można przedobrzyć. Gdy owy ulepszony kopytek spadł na podłogę, odbił się i powrócił.

Niczym piłeczka kauczukowa. Nawet mój wszystko jedzący pies, którego chciałam nimi uszczęśliwić, spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym: „Wolne żarty!”. Było kilka krupników, w których łyżka stała, zanim nauczyłam się wyczucia przy wsypywaniu kaszy, był chleb, do którego zapomniałam dodać sól i smakował jak aluminium, czy biszkopt posypany amoniakiem zamiast cukru pudru.

Kocham gotować, odkrywać nowe smaki, eksperymentować. I lubię patrzeć, jak moi bliscy jedzą to, w co włożyłam serce.

A blogi? Jak długo je piszesz? I kiedy znajdujesz na to wszystko czas? 

Najwcześniej powstał blog handmade’owy – ponad pięć lat temu. Chciałam pokazać światu moją pasję i poznać ludzi zakręconych na tym samym punkcie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że założenie tego bloga będzie pierwszym krokiem do zmian w moim życiu. Minęło kilka lat, a ja jestem w najpiękniejszym momencie życia, bo pasja zamieniła się w pracę i robię to, co kocham. To jakby spełnienie marzenia, którego nie zdążyłam wymarzyć.

Rok później powstał blog, na którym piszę - przemyślenia, wrażenia, obserwacje i przygody, bo należę do osób, którym wciąż coś się przytrafia. A niedługo po nim blog kulinarny.

Kiedy mam na to wszystko czas? W międzyczasie. Jestem mistrzynią międzyczasu! Wygląda to mniej więcej tak: szyję, w międzyczasie pracuje pralka, biegnę zamieszać sos do spaghetti, wracając do maszyny odpiszę na maila, nałożę kolejną warstwę lakieru na anioły, umyję okno (bo zazwyczaj robię to na raty), zrobię kilka zdjęć, nagle kot upomni się o jedzenie, więc w drodze do kuchni poprawię buty w przedpokoju, a wracając chwycę za butelkę i podleję kwiaty. Wieczorem film albo książka, a zazwyczaj jak jest ciekawy film, książka podczas reklam.

W międzyczasie wpadnie do głowy jakiś pomysł lub luźna myśl, która może się kiedyś przydać, więc otwieram notes i notuję. Wiem, wygląda to jak jakieś szaleństwo. Ale w tym szaleństwie jest metoda i wbrew pozorom jestem bardzo zorganizowana.

I wreszcie Twoja debiutancka powieść „Zeszyt z aniołami”, którą miałam przyjemność czytać. Jestem pod ogromnym wrażeniem, tyle pomysłów, świetnych historii, do tego jest zabawnie, ciekawie, dzieci na pewno będą zachwycone. Jak to się zaczęło?

Dziękuję! Początek był dziesięć lat temu. Syn – wtedy dziesięcioletni jak mój bohater – wyjechał na ferie zimowe do dziadków, a mnie dopadła grypa. Dwa tygodnie na zwolnieniu lekarskim, sama w pustym domu. Dwa dni przespałam z gorączką, trzeci z wielką radością spędziłam czytając książkę. Niby nic szczególnego, ale biorąc pod uwagę, że zazwyczaj na czytanie miałam czas jedynie podczas jazdy do pracy i z powrotem, ten dzień był dla mnie niezwykły. Pomyślałam, że nie ma tego złego, bo mogę te dwa tygodnie spędzić tak, jak tylko zapragnę.

I wtedy przypomniałam sobie o tym moim dziecięcym postanowieniu, marzeniu, o napisaniu książki. Marzenie dziecięce, więc i książka dziecięca. Zwłaszcza, że żyłam wtedy życiem mojego dziesięciolatka. Chwyciłam za kartkę i długopis i zaczęłam pisać. Pod koniec ferii miałam dokładny plan książki (to, że to był konspekt, dowiedziałam się całkiem niedawno) i prawie połowę tekstu. A potem ferie się skończyły, zdrowa wróciłam do pracy, a po pracy do codziennych obowiązków i kartki wylądowały najpierw w teczce na biurku, potem w szufladzie, na końcu w pudle podczas przeprowadzki.

Minęło 8 lat. Pewnego dnia napisała do mnie Polka mieszkająca w Szkocji. Prowadzi galerię i chciała podjąć ze mną współpracę. Początkowe służbowe maile powoli zamieniały się w coraz bardziej osobiste i przyjaźń pięknie się rozwijała. Coraz częściej do siebie pisałyśmy, aż doszłyśmy do tego, że dzień bez maila to dzień stracony. Któregoś dnia przyznała się, że napisała książkę i właśnie dostała maila, że zostanie wydana. Napisałam, że ja też kiedyś zaczęłam pisać i że gdzieś te zapisane kartki leżą. „Wyciągnij je” – napisała.

Gdy je w końcu znalazłam i otworzyłam teczkę wiedziałam, że już jej nie zamknę. Powróciłam do pisania, a Gabrysia mailowo mnie kopała i rozliczała z każdego akapitu. Gdyby nie ona, nie jestem pewna, na jakim etapie byłby „Zeszyt z aniołami”. Może nadal tkwiłby w teczce? A moja Gabrysia to Gabriela Gargaś. Na pewno wiele kobiet zna jej dwie książki i z niecierpliwością czeka na trzecią.

Postać Kajtka, jak też inni bohaterowie są naprawdę świetnie wykreowani. Czy wzorowałaś się na kimś rzeczywistym tworząc chłopca, jego przyjaciół czy członków rodziny? 

Dziękuję! Nie wzorowałam się na konkretnych osobach, ale z całą pewnością włożyłam w postaci charaktery dzieci, z którymi spędziłam dzieciństwo. To były czasy bez internetu, komórek, tabletów, z dziesięciominutową dobranocką i trochę dłuższym telerankiem w niedzielę. Całą resztę czasu spędzaliśmy razem i było go wystarczająco dużo, by kwitły przyjaźnie, by bawić się, rozmawiać i oczywiście psocić.

Znałam życie dziesięciolatków z pozycji Moniczki-dziewczynki i poznałam dzieci z pozycji Moniki-matki. Zdecydowanie te pierwsze są mi bliższe i to o nich pisałam z uśmiechem i sentymentem, przenosząc się w czasy rozbitych kolan, wianków we włosach, gry w gumę i kokard na warkoczach.

Najbardziej polubiłam Kajtka, jego babcię, mamę i panią Anielę. A Ty, masz ulubioną postać z tej książki?

Kocham wszystkie postaci! Bo to po trosze moje dzieci:) Każda z postaci jest mi bliska z różnych powodów. Lubię Kajtka, bo to dzięki jego zapiskom poznajemy wszystkich i ich historię, Adasia, bo ma artystyczną duszę, Beti, bo jest wojownicza, Ediego, bo jest wrażliwy, nawet zarozumiałą Ankę za jej zamiłowanie do czytania. Mamę, bo kocha gotować, babcię, bo łamie stereotypy, a tatę hmmm…, jego chyba za tę słodką nieudolność, ale i za troskę o rodzinę. Każda z postaci jest w jakiś sposób, w mniejszej lub większej części, do mnie podobna.

Uwielbiam czytać książki dla dzieci, zawsze tak było, choć nie zawsze łatwo mi było się do tego przyznać. Dzięki Twojej pani Anieli i tym słowom: „Trzeba pielęgnować w sobie dziecko, kochani (…), a książki to jeden z najlepszych i najmilszych sposobów” zrozumiałam, że nie muszę udawać, iż czytam tylko swoim dzieciom baśnie, legendy czy powieści dziecięce. Czytam, bo lubię, miło jest wracać do lat beztroskiego dzieciństwa, nie uważasz? Wtedy wszystko wydawało się możliwe, osiągalne?

Według mnie dzieciństwo to dziedzictwo i pewnego rodzaju posag na całe życie. Skoro Ty, Aniu, się przyznałaś, to ja nie pozostanę dłużna. Uwielbiam – i robię to często – powracać do książek dla dzieci. Jestem daleko w tyle z nowościami, bo mój syn dawno z nich wyrósł, ale książeczki z mojego i jego dzieciństwa stoją na półce w jego pokoju i łatwo po nie sięgnąć.

Moje dzieciństwo przypadło na przełom lat 70-tych i 80-tych. Bycie w tym czasie dorosłym z całą pewnością nie było beztroskie, chociażby z tego względu, że wielu rzeczy brakowało, ale na dziecięcej beztrosce i radości w żaden sposób to się nie odbijało. I te dziecięce marzenia! Tak, wszystko wydawało się możliwe i osiągalne. Ja wciąż jestem marzycielką. Oczywiście z pozycji osoby dorosłej wiem, że nie wszystkie marzenia się spełnią, ale staram się przemycać w myślach tę dziecięcą wiarę i chyba trochę naiwność. Wtedy nic, tylko się uśmiechać:)

O czym tak naprawdę jest według Ciebie „Zeszyt z aniołami”? Myślisz, że spodoba się dzieciom? 

Zastanawiam się, jak to ująć. Może tak: za każdym razem, gdy opowiadałam synowi, jak się kiedyś żyło, jak wyglądało moje dzieciństwo, jak spędzaliśmy czas, patrzył na mnie z lekkim niedowierzaniem. Bieganie bez celu po lesie, budowanie szałasów, „łowienie” ryb na patyk i pasek od sukienki mamy, czy urządzanie żabich wyścigów – wszystko to wydaje się dziwne i być może nudne! Bo po co to wszystko? W żadnej z tych zabaw nie ma kolejnych level’ów, nie zdobywa się punktów, poza tym, po co tak latać, jak można posiedzieć. Przed komputerem czy przed telewizorem.

„Zeszyt z aniołami” jest o wartościach, które cenię, w których wyrosłam i które powinny być priorytetem dla każdego. Rodzina, przyjaźń, miłość, radość życia. Dlaczego priorytetem? Bo tylko w ten sposób można być tak prawdziwie szczęśliwym!

Bardzo bym chciała, by książka spodobała się dzieciom. Chciałabym, by podczas czytania podniosły głowę i uśmiechnęły się do mamy, by wpadły na pomysł zrobienia komuś miłej niespodzianki, czy pomogły nie proszone o to. By po obiedzie wybiegły na podwórko i spędziły miło czas z przyjaciółmi. Ale to skutek uboczny – przede wszystkim chciałabym, by tak dobrze bawiły się czytając, jak ja pisząc:)

Monika, a anioły? Darzysz je wielką miłością? Często występują jako bohaterowie Twoich prac… i tytuł książki również nawiązuje do tych skrzydlatych istot, wierzysz, że anioły istnieją? 

Tak, wierzę. Ale nie w takie anioły widniejące na freskach, czy obrazach. Wierzę w ludzi. Czasem mówi się „jesteś aniołem” i o takie anioły mi chodzi. O dobre dusze, przyjazne, troskliwe, z którymi można porozmawiać, wypłakać się w ramię i cierpieć na ból brzucha ze śmiechu. O takich ludzi, którzy są daleko, milczą długo, żyją własnym życiem, a dobrze wiemy, że wystarczyłoby jedno słowo, a znajdą się tuż obok i będzie tak, jakby nigdy nie wyjeżdżali, nie milczeli i uczestniczyli w naszym życiu każdego dnia.

Początkowo książka nie miała nic wspólnego z anielskością. Właściwie już kończyłam ją pisać, gdy znikąd pojawiła się pani Aniela. Wdarła się i została. Jej imię mnie zainspirowało i otoczyłam ją aniołami. Tytuł powstał długo po tym, jak postawiłam ostatnią kropkę i był najtrudniejszym etapem pisania książki.

O czym marzysz?
Marzę o tym, by moment, w którym teraz jestem - moment w życiu – trwał i trwał. By mój syn żył szczęśliwie. Marzę o domku na skraju lasu z dziko wyglądającym ogrodem i bez latających ciem:) I by mieć więcej czasu na pisanie.

Plany na przyszłość? Czy powstanie kontynuacja „Zeszytu z aniołami”, a może pójdziesz w kierunku zupełnie odmiennym i tym razem powstanie książka dla dorosłego czytelnika?

Dwa razy tak. Piszę ciąg dalszy dziennika Kajtka. „Zeszyt” kończy się wraz z końcem roku, przed bohaterami wakacje, więc będzie się działo. Jeszcze nie o wszystkich przygodach wiem, ale jestem przekonana, że Kajtek i jego przyjaciele szykują dla mnie nie jedną niespodziankę.

Powstaje też książka dla dorosłego czytelnika. Jest już w zdecydowanie bardziej zaawansowanym stanie. Piszę obie jednocześnie, w zależności od nastroju, od myśli, która się pojawiła, od notatek zrobionych zaraz po obudzeniu lub czasem w środku nocy, bo potrafią mnie obudzić. Pewnie to nieprofesjonalne, ale jeszcze nie czuję się pisarką, mogę sobie na to pozwolić.

Dziękuję za rozmowę. Muszę przyznać, że bardzo miło mi się rozmawiało i poczułam prawdziwe ciepło i emocje, słuchając Twoich odpowiedzi. Trzymam kciuki za kolejne Twoje książki i bardzo się cieszę, że miałam zaszczyt przeprowadzić z Tobą wywiad jako pierwsza. Życzę Ci również, by ten moment w Twoim życiu trwał. Byś była szczęśliwa, w otoczeniu aniołów.
Anna Grzyb, fot. archiwum autorki

Monika Madejek - ciekawa, niebanalna postać, debiutująca w roli pisarki. W ostatnim czasie ukazała się pierwsza książka autorki, skierowana do młodego czytelnika, zatytułowana „Zeszyt z aniołami”. Monika Madejek jest kobietą, która ma wiele pasji i naprawdę interesujące, inspirujące życie.

***
Wywiad dla Portalu Książki są ważne

„Świat dziecięcy, planeta dzieci – istnieje”. Rozmowa z Moniką Madejek


Autor: Olga Gitkiewicz


Monika Madejek swoją książkę pisała dla siebie. Okazało się jednak, że świat zrodzony w jej wyobraźni przyciąga i gości wielu czytelników - małych i dużych. O tym, jak powstał "Zeszyt z aniołami", o procesie twórczym, książkach z dzieciństwa oraz swoich spotkaniach z dzieckiem współczesnym Monika Madejek opowiada Oldze Gitkiewicz. 

Olga Gitkiewicz: Czy książki są ważne w Pani domu?

Monika Madejek: Tak. Wychowałam się w domu, gdzie częstym widokiem były nosy wciśnięte między kartki. Jestem za to bardzo wdzięczna rodzicom! Książki mają to w sobie, że potrafią przenieść nas w inny świat, odciąć od codzienności – nawet jeśli tego nie potrzebujemy. Dla mnie są posiłkiem, relaksem, poznawaniem, podróżą, powietrzem. Niosąc do domu świeżo zakupioną książkę lub stosik z biblioteki czuję takie samo zaspokojenie potrzeb, jak wkładając chleb do chlebaka, ser do lodówki, czy uzupełniając pojemnik z proszkiem do prania. Nie zasnę, jeśli nie przeczytam choć kilku stron. Czytam przy śniadaniu, jeśli trafi mi się samotne, w komunikacji miejskiej, w autobusach, w pociągach, w wannie. Muszę!

Czy to dlatego napisała Pani książkę dla dzieci? Skąd taka decyzja? I dlaczego dla dziesięciolatków, a nie np. maluchów albo nastolatków?

”Zeszyt z aniołami” zaczęłam pisać, gdy mój syn miał dziesięć lat, czyli dokładnie tyle, ile główny bohater mojej książki. Cała historia jej powstania zaczęła się jednak dużo wcześniej, kiedy ja byłam mniej więcej w wieku Kajtka. Nasza domowa biblioteczka była zapełniona, ale mnie było mało, więc stałam się stałym gościem bibliotek. Dokładnie czterech, w tym szkolnej. Przyszedł taki moment, że stojąc przed półką szkolnej biblioteki i przeglądając grzbiety książek stwierdziłam, że już wszystkie przeznaczone dla mojego wieku i dojrzałości wyczytałam. Pamiętam tę złość, którą wtedy poczułam i myśl, że kiedyś sama sobie napiszę książkę. Minęło trochę lat. Były ferie zimowe i mój – wówczas właśnie dziesięcioletni – syn pojechał do dziadków. Mnie powaliła grypa, zwolnienie z pracy i wizja dwóch tygodni samotności. Dzień przespałam w gorączce, drugiego dnia było lepiej i postanowiłam spędzić go nadrabiając książkowe zaległości, trzeciego – już zaczęłam kombinować. Bo musi Pani wiedzieć, że należę do osób, które “nosi”! I wtedy przypomniałam sobie o tym odgrażaniu się światu, że sama sobie napiszę książkę. Czemu nie? – pomyślałam. Mam czas, mam spokój, fizycznie niedomagam, ale głowa jest na miejscu. Musiałam tylko pobudzić wyobraźnię, by narodził się pomysł, a że żyłam już wtedy nie tylko moim życiem, ale i dziesięciolatka, główny bohater przyszedł do mnie jakby sam.

Jak doszło do wydania „Zeszytu z aniołami”? Czy długo szukała Pani wydawcy? A może wydawca sam się do Pani zgłosił?

To nie było oczywiście tak, że tę książkę w dwa tygodnie napisałam. Skończyły się ferie, skończyła się  choroba, zwolnienie z pracy i przyszedł czas, by wrócić do rzeczywistości. Mniej więcej połowa książki była gotowa i miałam wielkie aspiracje, by resztę dopisać “z doskoku”. Mijał dzień za dniem, kartki zaczął pokrywać kurz, a ja w końcu musiałam spojrzeć prawdzie w oczy, że czas nie jest z gumy i zapisane kartki wylądowały w pudle. I tak… minęło kolejne dziesięć lat. Teraz widzę, że w jakiś dziwny sposób moje życie dzieli się na dekady! Zachęcona przez przyjaciółkę – pisarkę wyciągnęłam te kartki, wklepałam do komputera – były zapisane ołówkiem na papierze kancelaryjnym – i zaczęłam pisać dalej. Będąc blisko końca, zaczęłam rozpoznawać rynek wydawniczy. Pierwsze kroki skierowałam na fora, gdzie wypowiadali się pisarze z dorobkiem, debiutanci i ci, przed którymi było jeszcze wysyłanie tekstów do wydawnictw. Wiele się wtedy nauczyłam.
Jednak ta wiedza, skonfrontowana z rzeczywistością, okazała się nie do końca trafiona. Wysłałam tekst do prawie dwudziestu wydawnictw i jakże wielkie i radosne było moje zdziwienie, gdy kilka z nich odpowiedziało pozytywnie już następnego dnia. Euforia szybko opadła, gdy okazało się, że to oferty ze współfinansowaniem. Dotarło też do mnie, że niekoniecznie ktoś mój tekst w ogóle czytał – nie w tak krótkim czasie. Potem zaczęły przychodzić odpowiedzi z innych wydawnictw. Mój tekst został odebrany pozytywnie, przeczytałam wiele miłych słów odnośnie pomysłu, konstrukcji i stylu pisania, jednak żadne z wydawnictw nie podjęło się wydania. Mimo odmowy, te maile podnosiły mnie na duchu. Szczerze mówiąc, pisałam tę książkę dla siebie, by sprawdzić, czy potrafię, sprawdzić siebie. Oczywiście wraz z decyzją o wysłaniu tekstu do wydawnictw przyszło marzenie o chwili, gdy będę mogła poczuć w dłoniach książkę, którą stworzyłam, ale te pozytywne słowa już same w sobie wiele dla mnie znaczyły.
Na pierwszy pozytywny i poważny mail z Wydawnictwa Zysk i S-ka czekałam dwa tygodnie. Głosił on, że tekst przeszedł pozytywnie wstępną selekcję i trafił w ręce recenzentów. Po kolejnym miesiącu przyszedł mail z pozytywnymi opiniami recenzentów, a dwa tygodnie później podpisałam umowę z Wydawnictwem. Potem potrzebny był czas na powstanie ilustracji, bez których „Zeszyt z aniołami” nie byłby kompletny, i w końcu w czerwcu 2013 roku książka ujrzała światło dzienne.

Co jest dla Pani najważniejsze w pisaniu dla dzieci?

To pytanie jest o tyle trudne, że „Zeszyt z aniołami” pisałam nie dla dzieci, a… dla siebie. Nie mam wielkiego doświadczenia w pisaniu dla dzieci, jednak do drugiej książki podeszłam już nie tylko z myślą o przyjemności pisania, ale także o czytelniku.
Nie planowałam napisania kontynuacji „Zeszytu z aniołami” i pewnie nie powstałaby, gdyby nie pytania czytelników, czy będzie kolejna część przygód bohaterów. Czuję w związku z tym pewien rodzaj odpowiedzialności, kiedy myślę o odbiorcach. Druga rzecz wiąże się z tym, co przeczytałam w jednej z recenzji mojej debiutanckiej książki: że to książka oldschoolowa, bo pokazuje świat dzieci sprzed lat. Moja mama po przeczytaniu powiedziała mi wręcz, że to science-fiction, bo teraz nie ma takich dzieci. Ale są! Spotykam ich całe mnóstwo na spotkaniach autorskich. W książce pokazałam, że można spędzać czas inaczej, niż przed komputerem czy telewizorem. W mailach od rodziców czytam „jak miło było powrócić do czasów dzieciństwa”, w mailach od dzieci: „ale fajnie! Nie wiedziałem, że tak można”. Dlatego w drugiej części postanowiłam wysłać bohaterów na obóz przetrwania bez dostępu do mediów, zasięgu i współczesnych gadżetów. Mam nadzieję, że i tym razem czytelnicy będą się dobrze bawić.
To są te dwie rzeczy przemyślane pod względem przyszłego czytelnika, reszta to już sama magia pisania. Kiedy zaczynam, przenoszę się w ten dziecięcy świat, do małego Zaścianka. Bohaterowie stają się dla mnie trójwymiarowi i mogę obejrzeć ich niemal z każdej strony. I tak naprawdę w tym świecie jestem tylko i wyłącznie pisarką, bo to oni mnie prowadzą, zmuszają, bym za nimi podążała i wszystko notowała. Dobrze się tam czuję, robię to z uśmiechem, oczywiście od czasu do czasu muszę zainterweniować, nakierować ich na jakieś działanie, bo w końcu mam prawo mieć własne zdanie. Moi bohaterowie to wytwory mojej wyobraźni, tego, co we mnie, i po prostu piszę, jak czuję. Pisząc, czuję się opromieniona i jeśli to opromienia czytelnika, jestem szczęśliwa. Myślę, że pisanie dla dzieci jest łatwe, gdy ma się w sobie to dziecko, którym byliśmy, z całą jego wrażliwością.

Czy przygody bohaterów też „przychodzą” do Pani same? Czy książkowe wydarzenia są wyłącznie wytworami wyobraźni, czy też na kartach książki można odnaleźć Pani bliskich i ich perypetie?

Wszyscy bohaterowie są wytworem mojej wyobraźni, ich przygody w większości również. Wplotłam tu jednak kilka elementów z życia. Przygoda z gaśnicą jest od początku do końca prawdziwa. Nie wymyśliłam jej po to, by w książkę wpleść przekaz „nie róbcie tego w domu”. Ta przygoda zdarzyła się naprawdę i również miała miejsce podczas szkolnych prób do spektaklu. Opis wyglądu miejsca po wybuchu i smak proszku z gaśnicy nadal we mnie tkwi, więc mogłam przelać na kartki wrażenia z pełną ich autentycznością. Prawdziwa jest też przygoda zakochanej Anki, a dokładnie – jej papek upiększających. Tym razem jednak historia nie dotyczyła mnie, lecz mojej koleżanki, która wcale nie tak od razu przyznała się do takiej porażki.
Przy pisaniu kontynuacji inspiracją były dla mnie dzieci, które mam przyjemność spotykać na spotkaniach autorskich. Akurat tym razem wszystkie przygody fikcyjne, ale samo zachowanie dzieci, ich język – to wszystko na każdym spotkaniu przenika we mnie i wiele się uczę. Często zupełnie nieświadomie, bo dopiero gdy czytam już napisany tekst widzę, że to nie do końca ta ja z okresu sprzed ponownego wkroczenia w świat dzieci. W pewnym sensie autentyczna postać pojawia się w części drugiej. Pewien łobuziak, Robcio. Jak powstał? Na prośbę chłopca – Roberta, który po przeczytaniu „Zeszytu z aniołami” napisał do mnie maila. Rozbroił mnie zupełnie szczerością, pisząc w pierwszym zdaniu, że nie lubi czytać, ale musiał, bo pani w bibliotece wcisnęła mu „Zeszyt…” i postraszyła, że po przeczytaniu chętnie z nim o tym podyskutuje. Przeczytał, zapytał, czy piszę dalej, czy będzie ciąg dalszy, a jeśli tak, to czy mógłby być w nim Robcio i koniecznie musi być łobuzem. Tak oto jedna z postaci została stworzona przez czytelnika!

„Zeszyt z aniołami” to pamiętnik dziesięciolatka – zabawny, ciepły, żywy. Czy trudno było stać się Kajtkiem? Pisać, myśleć, postrzegać jak dziesięcioletni chłopiec?

Przede wszystkim dziękuję za miłe słowa! To dziwne, ale nie miałam problemu, by „zamienić się” w Kajtka. Sama się nad tym zastanawiałam, bo nie dość, że mam cztery razy tyle lat, to jeszcze jestem kobietą. Wspomniałam, że gdy zaczynałam pisać, mój syn był w wieku Kajtka, ale przecież druga połowa książki powstała dziesięć lat później. Pisanie nie sprawiało mi trudności, co więcej: świetnie się bawiłam, odmładzając się tak dotkliwie i wchodząc w obcą mej naturze skórę. Nie będę dorabiać teorii do tego zjawiska. Przecież istnieją na świecie rzeczy, na które nie ma wytłumaczenia! To zdecydowanie do takich należy.

Wspomniała Pani, że spotyka się ze swoimi czytelnikami. Czy może Pani opowiedzieć o nich coś więcej? Jak współczesne dzieci reagują na przygody Kajtka i jego przyjaciół?

Uwielbiam te spotkania – w bibliotekach, szkołach, podczas różnego rodzaju imprez, targów i festiwali. Są takie inspirujące! To jak otwieranie drzwi na oścież, a za nimi – zaczarowany ogród. Mój syn jest już dorosły i wraz z tym, jak dorastał, moja wiedza o dzieciach, potem młodzieży, a teraz ludziach wkraczających w dorosłość, podążała za nim. Od kiedy moja książka ukazała się na rynku, znów weszłam w ten dziecięcy świat. Możliwość spotkania z dziećmi jest dla mnie jednocześnie jak podróż w przeszłość i jak podróż na inną planetę. Na inną planetę, bo jednak współczesne dzieci są w jakiś sposób inne od tych z mojego czy syna dzieciństwa, ale to również przypomnienie sobie, uświadomienie, że świat dziecięcy, planeta dzieci istnieje.
Na spotkaniach autorskich często spotykam dzieci, które piszą. Przyznają się do tego często ku zaskoczeniu pań nauczycielek, które przyszły na spotkanie z całą klasą. Po spotkaniu w jednej ze szkół usłyszałam od pani dyrektor: „Gdyby pani nie przyjechała, nigdy nie dowiedzieliśmy się o tylu talentach w naszej szkole. Dzieci zupełnie o tym nie mówią”. Nie mam pojęcia, dlaczego przemilczają na co dzień swoje talenty, zainteresowania, pasje. Cieszę się, że podczas spotkań mówią o tym bez zażenowania. Ale nie zawsze tak jest, wszystko zależy od grupy. Zdarzały się takie, gdzie dzieci wstydziły się nawet przyznać do tego, że czytają. To smutne, że miłość do czytania i pisania może się wydawać żenująca.
Dostaję też dużo maili od dzieci. Piszą o wrażeniach dotyczących przygód Kajtka i przyjaciół, czasem opisują swoje przygody. Pytają o szczegóły dotyczące pisania, od czego zacząć, jak zakończyć, czy ich pomysł na książkę jest dobry. Chwalą się, że po przeczytaniu „Zeszytu z aniołami” zaczęli pisać dziennik i to jest dla mnie jak najlepsza nagroda! Wiem, jaką radością i satysfakcją jest pisanie dziennika, bo robię to od podstawówki. Teraz, jako osoba dorosła wiem, jak to rozwija. Nie tylko styl pisania, ale i wyobraźnię, bo nie oszukujmy się, czasem trzeba coś nazmyślać, by lepiej wypaść nawet przed samym sobą. Dopiero po latach piszący dzienniki dochodzą do tego, że piszą je tylko i wyłącznie dla siebie. To pierwszy krok do tego, by w przyszłości pomyśleć o tym, by może nie zostać od razu wielkim pisarzem – choć czemu nie?! – ale skrobnąć coś od czasu do czasu dla zwykłej przyjemności. Wiadomo też, że żeby pisać, trzeba czytać, co zawsze podkreślam na spotkaniach. Mole książkowe to istoty, z którymi jest o czym porozmawiać, a takimi ludźmi lubimy się otaczać.
Kocham te spotkania również dlatego, że dzieci zadają pytania, które skłaniają do myślenia. Zdarza się, że szukając odpowiedzi na ich pytania, sama o sobie dowiaduję się czegoś nowego. Muszę zajrzeć w głąb siebie.

Jakie są Pani wzorce literackie? Czy jacyś autorzy książek dla dzieci i młodzieży są dla Pani inspiracją?

Rok temu weszłam w świat współczesnej literatury dziecięcej, ale nie do końca. Przyznam się, że nie znam jej za dobrze. Co więcej, kiedy mój syn był młodszy, czytałam mu książki mojego dzieciństwa. Wtedy było tak wiele wartościowych pozycji, że spokojnie wystarczyły, by rosnąć wraz z nim. Lubię wracać do tych książek. Może ja sama jestem oldschoolowa? A może sentymentalna?
Najcieplej wspominam „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lingren. Wychowałam się w miejscu, gdzie dzieci były w zbliżonym wieku i tworzyły zgraną paczkę, choć każdy był inny. Co prawda mieszkaliśmy w bloku, nie w zagrodach, i nie mieliśmy służących, ale dzieciństwo też było dla nas przygodą. Były przyjęcia urodzinowe, wspólne chodzenie do szkoły, wspólne sprzątanie wokół bloku, nawet rodziców mieliśmy w pewnym sensie wspólnych, bo zawsze można było liczyć na coś pysznego, czy – co było w interesie naszych rodziców – doglądanie pociech pod ich nieobecność. Czasem się oczywiście sprzeczaliśmy i obrażaliśmy na kilka godzin, ale przyjaźń była największą wartością. Ciepło, które tworzyła słowami Astrid Lingren, fascynuje mnie do dziś.
Wyczytałam też od deski do deski całą serię „Muminków” i „Doktora Dolittle”. Żądna przygód, zaczytywałam się w „Tomkach” Alfreda Szklarskiego, „Panach Samochodzikach” Zbigniewa Nienackiego, oczywiście był również Edmund Niziurski, Adam Bohdaj i Hanna Ożogowska. Nie ominął mnie Karol May i Juliusz Verne. Jako że jestem dziewczynką, nie mogłam przejść obok Lucy Maud Montgomery z wszystkimi Aniami, Emilkami i Rillami, a także ukochanym „Błękitnym Zamkiem”, który stoi na zaszczytnym miejscu w mojej biblioteczce, choć, wielokrotnie sczytany, nie wygląda najlepiej. Nie mogę przemilczeć Małgorzaty Musierowicz i Kornela Makuszyńskiego, i to wszystkich pozycji – dla mnie to lektura obowiązkowa na wszystkie stulecia. To są moje wzorce i inspiracje, ale tak naprawdę to tylko skrawek, bo mogłabym jeszcze długo wymieniać.
Właśnie zauważyłam, że wśród wymienionych jest sporo serii. Mają coś w sobie i wygląda na to, że jestem ich miłośniczką od małego! Jeśli pisarz sprawi, że zakochamy się w pierwszej pozycji, to byłby wręcz nie w porządku, każąc nam rozstać się z bohaterami.
Z całą pewnością przyjdzie czas, gdy sięgnę po współczesną prozę dziecięcą i jestem przekonana, że niejeden autor mnie zainspiruje. Tymczasem kompletuję listę pozycji godnych przeczytania. Skąd tytuły? Oczywiście od dzieci, które poznaję podczas spotkań autorskich. To najlepsza rekomendacja.

Swoje ukochane książki z dzieciństwa wymienia Pani niemal jednym tchem. Czy potrafi Pani wskazać te najważniejsze, najbliższe Pani? 

Jest ich kilka, ale jedna jedyna, najważniejsza, to „Mały Książę”. To pierwsza książka, którą dostałam w życiu. Pierwsza, bo w dniu urodzin – ze wspólną dedykacją dla mojej Mamy i dla mnie. To książka nie tylko ponadczasowa, ale ponadwiekowa – ci, którzy czytali ją wielokrotnie na przełomie swojego życia wiedzą, co mam na myśli. Za każdym razem, w każdym wieku, przy różnej dojrzałości i w różnych fazach naszego życia odczytujemy ją inaczej.
Kolejna książka to „Bez mojej zgody” Jodi Picoult. Wywarła na mnie ogromne wrażenie samym tematem, ale nie tylko. Dzięki niej sięgnęłam po wszystkie pozycje autorki zafascynowana lekkością, z jaką pisze często o bardzo trudnych tematach. Picoult sprawia, że jestem „wciągnięta” w książkę od pierwszego zdania. Pisze tak, jak ja chciałabym pisać.
Wstrząsnął mną także „1984” George’a Orwella. Pamiętam, jak po przeczytaniu tej książki przez jakiś czas oglądałam się przez ramię i kontrolowałam wszystko, co robię. Mam listę książek do ponownego przeczytania i „1984” na niej figuruje.

Wiem, że pracuje Pani nad książką dla dorosłego czytelnika. Czym różni się pisanie dla dzieci od pisania dla dorosłych? Czy któreś z nich jest trudniejsze?

Zawsze lubiłam pisać, ale dotychczas robiłam to dla przyjemności, dla siebie. Zaledwie od roku grono moich czytelników z jednej osoby poszerzyło się znacznie. Zdałam sobie sprawę, że pisząc, muszę przestać być „egoistką”, myśleć o innych, robić wszystko, by nie zawieść.  Co wyjdzie z tego pisania dla dorosłych, zobaczymy. Z całą pewnością nie odważę się żadnej z tych powieści pokazać światu, zanim nie przejdzie przez dłonie kilku osób, na których szczerość i uwagi mogę liczyć. Taką weryfikację przeszedł „Zeszyt…” – obydwie moje książki dla dzieci przed wysłaniem do wydawnictw przeszły przez dziecięce ręce, i to nie jakieś przypadkowe, bo to grupka dzieciaków przebojowych, uważnych, mówiących bez ogródek, co myślą, szczerych do bólu. Każdą uwagę przyjęłam z powagą i z powagą do każdej podeszłam. Dopiero po zmianach miałam odwagę pokazać tekst światu. Z całą pewnością pisanie dla dzieci niesie w sobie odpowiedzialność. Czy tak samo jest z dorosłymi? W tym momencie mogę powiedzieć, że pisanie dla dzieci od pisania dla dorosłych różni się dokładnie tym samym, co czytanie książek dla dzieci i dla dorosłych. Przenosimy się w inny świat. Z tym że czytając, przenosimy się w świat już istniejący, pisząc – dopiero go kreujemy. Nie wiem, jak odpowiem na to pytanie za jakiś czas – spotkamy się za kilka lat? Zada mi Pani to samo pytanie i zobaczymy. Już jestem ciekawa!
 ***


Monika Madejek jest autorką książki skierowanej do młodego czytelnika, zatytułowanej „Zeszyt z aniołami”. Być może niebawem ukaże się kontynuacja jej debiutanckiej powieści, a może zaskoczy nas jeszcze czymś innym? Zapraszam do przeczytania rozmowy, jaką udało mi się przeprowadzić z tą utalentowaną kobietą.

Co zmieniło się w Twoim życiu po ukazaniu się „Zeszytu z aniołami”? Czy ludzie zaczęli baczniej Ci się przyglądać, interesować się Twoją osobą w większym stopniu? Jak zareagowali najbliżsi?

Moje życie nie wywróciło się do góry nogami, ale muszę przyznać, że wiele się zmieniło. Przede wszystkim musiałam się przestawić na dzielenie czasu pomiędzy tym, czym zajmuję się na co dzień, a tym, co związane z książką. Za mną wiele spotkań autorskich, kolejne przede mną. Dotąd nie rozstawałam się z notesem, teraz do kompletu doszedł kalendarz. Dostaję też różne propozycje związane z pisaniem i jest mi niezwykle miło, że ludzie wierzą, iż im podołam :) Lubię wyzwania, więc część z nich biorę pod uwagę.
Jednak największe skarby wynikające z ukazania się „Zeszytu z aniołami” są dwa. Pierwsze to to, że moje życie zamieniło się w serię przemiłych zaskoczeń. Długo by wymieniać. Jednym z nich jest to, że zagorzała domatorka, jak siebie dotąd postrzegałam, nagle polubiła podróże :)
Drugi skarb to ludzie. Ileż ja wspaniałych ludzi ostatnio poznałam! W którymś z wywiadów na pytanie, czy wierzę w anioły odpowiedziałam, że tak, w anioły-ludzie. Dziś poprosiłabym, by to zdanie było dwa razy podkreślone. Życzę wszystkim, by spotykali na swoich drogach takie ciepłe dusze.

Zainteresowanie moją osobą wzrosło, to prawda, ale czy ludzie zaczęli mi się baczniej przyglądać? Nie wiem. Jestem sobą w kontaktach z ludźmi, więc nie odczuwam tego. Owszem, czasem zdarza się, że na początku nowej znajomości, na początku pierwszego spotkania, odczuwam delikatny dystans. A może raczej pewien rodzaj niepewności, kim jest ta kobieta, która napisała książkę i jak ją traktować. Jednak bardzo szybko lody są przełamywane. Jestem otwartą osobą, lubiącą i szanującą ludzi i przede wszystkim jestem normalną dziewczyną, która po prostu uwielbia pisać. Tak się widzę, tak się czuję i tak zachowuję.

Z najbliższymi dzielę się wszystkim, co mnie spotyka i cieszą się razem ze mną, przeżywają. To bezcenne, bo radość i szczęście jest pełne dopiero wtedy, gdy można je z kimś dzielić. Mam wspaniałe osoby obok siebie. Odczuwam ich miłość w każdym geście, spojrzeniu i słowie

Czy dalej tworzysz, malujesz, szyjesz?

Oczywiście. To nie tylko moja pasja, ale i praca. Ale też nie tylko praca, ale i pasja, a wiadomo, że bez tego, co się kocha, smutno żyć. Oczywiście, tak jak już wspomniałam, musiałam tę część mojego życia nieco ograniczyć, zdarzyło mi się kilka razy odmówić zrealizowania jakiegoś zlecenia z braku czasu. Jednak jak na razie udaje mi się wszystko pogodzić.
Co więcej tworzenie i pisanie ładnie mi się zazębiają. W „Zeszycie z aniołami” pasją mamy Kajtka – głównego bohatera – jest kuchnia, Adaś – jego przyjaciel – jest artystą. Oprócz pisania to również moje dwie pasje. Na spotkaniach autorskich rozmawiam z dziećmi o ich pasjach. Często również jestem zapraszana na spotkania autorskie wraz z moimi tworami, by móc i o nich poopowiadać. Zdarza się, że przy okazji rozmowy o książce bawimy się w robienie zakładek, okładek czy ilustracji. Natomiast na warsztatach plastycznych, które prowadzę, jestem przedstawiana nie tylko jako rękodzielniczka, ale również jako autorka książki dla dzieci, więc i ten temat jest na nich poruszany. Prawda jest taka, że ja to kobieta pisząca, tworząca i kochająca gotować i taka oto cała pojawiam się na spotkaniach, czegokolwiek dotyczą :)

O czym jest Twoja powieść, to przygody chłopca, który…

… ma na imię Kajtek i na kartach powieści staje się nastolatkiem. Nie wiem, czy typowym nastolatkiem, bo po spotkaniach autorskich z dziećmi pozbyłam się wszelkich stereotypów. Co więcej, miałam przyjemność poznania niejednego Kajtka – nie z imienia, bo to się jeszcze nie zdarzyło, ale z charakteru i usposobienia. Pisząc tę książkę miałam w sercu dzieci z mojego dzieciństwa. Jakie? Takie, dla których ważna jest rodzina, przyjaciele, radość płynąca z przebywania z najbliższymi, z ludźmi, z więzi tych rzeczywistych i prawdziwych. Wiele nauczyłam się i wiele dowiedziałam przez ostatnich kilka miesięcy i cieszy mnie fakt, że choć życie z całą pewnością uległo ewolucji, to nie tak do końca. Cieszy mnie, że są dzieci podobne do Kajtka, bo Kajtek jest szczęśliwy!
Kajtek ma rodzinę – znów typową czy też nie, ale pozostawię to pod rozwagę czytelników. Mamę zakochaną w gotowaniu, ciepłego choć nieco nieudolnego tatę, rodzeństwo, z którym jest mocno związany, nieco szaloną babcię (wolno jej!) i przyjaciół, którzy są jak część jego rodziny. Poznajemy jego życie, jego codzienność, za sprawą dziennika, który pisze, bo taką formę ma powieść.

Co myślisz na temat spotkań autorskich, czy jesteś otwarta na tego typu propozycje? Zależy Ci na kontakcie z czytelnikiem?

Mam ochotę powiedzieć, że spotkania autorskie to kosmos :) Każde z nich to jedna wielka niewiadoma i to w nich kocham najbardziej. Zazwyczaj są to spotkania z dziećmi, a wiadomo: dzieci są nieprzewidywalne. Sporo ich za mną i nie ma dwóch podobnych, dwóch, które mogłabym do siebie porównać w najmniejszym stopniu. Staram się na nich nie mówić za dużo lecz aktywować dzieci i to, co się dzieje, jest nie do opisania. Na to samo pytanie zadane innej grupie, odpowiedzi są różne i różne wywołują reakcje. Tak jak zadawane przez dzieci pytania diametralnie się różnią. Oczywiście niektóre z nich się powtarzają, ale zdecydowana większość zaskakuje. Cieszy mnie nie tylko ich ciekawość, ale to, że czytają. Oczywiście wiadomo, zdarzają się wyjątki, ale grubo przesadzona jest teza, że coraz mniej dzieci czyta przedkładając ponad to komputer czy telewizję. A wiem, co mówię, bo nie zadaję jedynie pytania, czy czytają książki i nie czekam na podniesione rączki, ale podpytuję, przepytuję. Nie mają ze mną tak łatwo :) Co więcej, okazuje się, że dzieci nie tylko czytają, ale w niemal każdej grupie są, które piszą! Opowiadania, wiersze, dzienniki, kilka osób nawet swoje pierwsze książki. Śmiało mogę prorokować, że ani czytelnictwu, ani pisarstwu w naszym kraju nic nie grozi :)
Po każdym spotkaniu, siedząc już wieczorem w łóżku, wyciągam zeszyt i notuję. Notuję pytania, odpowiedzi i pomysły do następnych książek, bo dzieci niezwykle inspirują. Gdybym potrafiła tę energię, którą mi dają, zapakować w puszki, to nawet sprzedając na zwykłym małym targu, stałabym się bogatą kobietą :)
Myślę, że tym, co napisałam, odpowiedziałam na pytanie, czy zależy mi na propozycjach spotkań i na kontakcie z czytelnikami – tak, bardzo szybko można się przyzwyczaić to takich przyjemności :)

Jak odbierana jest Twoja książka, czy dzieci piszą do Ciebie, dzieląc się spostrzeżeniami po przeczytaniu „Zeszytu z aniołami”?

O tak, dostaję dużo maili. Od młodych czytelników i od ich rodziców. Zdarzają się maile z podziękowaniami za napisanie książki, przy której świetnie się bawili – i młodzi i dorośli. Dzieci piszą, że na początku bały się, że jest taka gruba, a potem za szybko poszło i czy będzie więcej. Albo że nie wiedzieli, że można tak świetnie bawić się bez komórki czy komputera. Opowiadają mi o swoich przyjaciołach, o pasjach, o rodzinie. Zdarzają się maile od dzieci, które przeżyły podobne przygody lub opowiadają o innych zainspirowane przygodami Kajtka i tym razem mnie inspirują. Cieszą mnie maile od dzieci, które po przeczytaniu „Zeszytu z aniołami” kupiły zeszyt i zaczęły pisać dziennik i chciały się tą wiadomością ze mną podzielić.
Jedną z bohaterek mojej książki, jest babcia, która podczas urodzin postanawia popełnić jakieś szaleństwo i wymyśla coraz to nowe – z różnym skutkiem. Ilość podpowiedzi dzieci, co też owa babcia może jeszcze zmajstrować, wystarczyłaby spokojnie na kilka części :)
Dostałam też maila od chłopca, który na początku zaznaczył, że nie lubi czytać, ale pani bibliotekarka wcisnęła mu „Zeszyt” i zapowiedziała, że po przeczytaniu o nim porozmawiają, więc nie miał innego wyjścia jak przeczytać :) I ten właśnie nie lubiący czytać chłopiec zapytał, czy będzie następna część. To nie wszystko: zapytał, czy mógłby w niej być chłopiec noszący jego imię i koniecznie łobuz, bo przyznał, że trochę łobuzem jest. I tym sposobem stworzył mi bohatera, który zamieszkał na stronach drugiej części „Zeszytu z aniołami”. Tak, dzieci potrafią zainspirować!

Myślałaś może o napisaniu powieści dla dorosłych?

Z pisaniem u mnie jest dokładnie tak, jak z tworzeniem :) Nadzwyczaj rzadko zdarza się tak, że jednego dnia tylko na przykład szyję. Nie, w międzyczasie coś podmaluję, coś ulepię, wyszlifuję, czy polakieruję. Okazało się, że spontanicznie tę moją – nazwijmy to – przypadłość przeniosłam na pisanie. Tak więc gdy powstawał ciąg dalszy przygód bohaterów „Zeszytu z aniołami”, ja już robiłam notatki do dwóch kolejnych książek. Jedna z nich będzie również skierowana do młodego czytelnika, choć w zupełnie innej formie. Natomiast jeśli chodzi o dorosłych, porwałam się na thriller. Mówię „porwałam się”, bo już przy tworzeniu konspektu okazało się, że to zupełnie inny rodzaj pracy, inny sposób pisania. Przy obydwu częściach przygód Kajtka mogłam sobie tak po prostu popłynąć. Przy thrillerze się nie da. Zastanawiam się, czy powinnam się tym chwalić, bo co, jeśli mi nic z tego nie wyjdzie? :) Z drugiej strony jestem upartą względem siebie osóbką, więc niech się dzieje!
W szufladzie leży też powieść obyczajowa. Myślę, że tak mniej więcej ukończona w połowie. I dosłownie leży w szufladzie, bo jakiś czas temu padłam ofiarą ludzi, którzy się nudzą i z tych nudów tworzą wirusy. Powieść pewnego wcale nie pięknego dnia skończyła swój żywot wraz z wieloma innymi plikami nie do odzyskania. Szczęście w nieszczęściu, że miałam ją wydrukowaną! Zamieszkała tymczasem w szufladzie i z całą pewnością do niej wrócę, pociągnę dalej, ale odkładam to na chwilę, gdy znajdę czas na ponowne jej wklepanie do komputera.
Mam też jeszcze kilka innych pomysłów, ale tymczasem o tym sza, bo najpierw ja sama musze do tego dojrzeć :)

Dziękuję za rozmowę.

 
***

Książka zamiast kwiatka Rozpoczynamy czat z MONIKĄ MADEJEK autorką bestsellera, który podbił serca czytelników "Zeszytu z aniołami". Przypominamy, że autorka przeznaczyła dla osoby, która zada najciekawsze według niej pytanie egz, swojej książki z imienną dedykacją. ZAPRASZAMY!

Książka zamiast kwiatka Witamy Monikę Madejek. Autorka przepięknej książki, fantastycznego bloga kulinarnego do Waszej dyspozycji.
Monika Madejek Witam wszystkich serdecznie:)
 
Anna Milanowicz Witam serdecznie, mam trochę tremę, bo nigdy nie rozmawiałam z autorką. Moje pytanie: jak to jest z dnia na dzień stać się osobą rozpoznawalną, wyjście po bułki nie skutkuje godzinnymi zwierzeniami?
Monika Madejek Ja też mam tremę Aniu:) Oj, jeszcze nikt nie biega za mną z aparatem:) Ale na przykład na poczcie, gdzie zawsze jest czynne jedno okienko, okazało się, że panie pracujące w tych zamkniętych chętnie wyślą moje przesyłki:) Sąsiadki też jakoś szerzej się uśmiechają! I miałam dwa telefony od baaardzo dawna niewidzianych znajomych z prośbą o pożyczkę:)
Anna Milanowicz No tak w świadomości Polaków każdy pisarz jest przy kasie, a jeśli wyda coś co się podoba... Intryguje mnie tytuł książki. To autorski pomysł? Co było najpierw tekst czy tytuł? Jak by mi zadali takie pytanie, to powiedziałabym, że jajko:)
Monika Madejek Zdecydowanie książka! Tytuł był najtrudniejszą częścią pisania. Roboczy brzmiał tandetnie "Autobiografia Kajetana B." Zanim wysłałam tekst do wydawnictw, dostało je kilkoro dzieciaków w wieku głównego bohatera do recenzji. Gdy przeczytałam mail od mamy dziewczynki, która napisała, że córka nie chce czytać, bo nie lubi "chłopackich książek", postanowiłam pogłówkować. Tytuł nie przyszedł łatwo, więcej-przyszedł w pocie czoła. Potem w wydawnictwie usłyszałam, że "Zeszyt z aniołami" to tytuł zbyt kobiecy, a narratorem jest chłopiec i masz tu babo placek. Pomyślałam, że jak są tacy mądrzy, to niech sami wymyślą a potem zaskoczenie: będzie "Zeszyt z aniołami"!. Ufff
Anna Milanowicz Dziękuję za szczerą odpowiedź. Poczucie humoru masz wrodzone? Może jakaś anegdotka z dzieciństwa?
Monika Madejek Dziękuję Aniu! Zamieściłam dwie z mojego dzieciństwa w "Zeszycie" - przygodę w gaśnicą i maseczkami Ani, a zwłaszcza z jej ostatnią To może tym razem historia miłosna Zakochałam się pewnym Mariuszu ze starszej klasy z wzajemnością. Byłam wtedy w trzeciej klasie podstawówki. Gdy zorganizowano szkolną wycieczkę do kina, postanowiłam być tego dnia kobieca. Podkradłam Mamie pończochy, a że pas był na mnie zdecydowanie za duży, przypięłam je... agrafkami do majtek Szczęście w nieszczęściu, że zdecydowałam się założyć spodnie, bo w połowie drogi do autobusu pończochy się zsunęły ściągając za sobą majtki a w kinie jedna z agrafek się rozpięła, wbijając się w nogę. I tyle było z tej mojej kobiecości:)
Anna Milanowicz Cieszę cię bardzo, że poznałam tak miłą i szczerą osobę. Mam jeszcze z tysiąc pytań, ale inni też czekają na odpowiedź, wiec nie zawracam już głowy. Pozdrawiam ze słonecznego Parczewa ( miasto w woj. lubelskim).
Monika Madejek Też się cieszę, że Cię poznałam Aniu:) Jestem tu do końca tygodnia, więc jeśli nasunie Ci się pytanie, pisz. Zresztą potem też nie zniknę A do Parczewa mam rzut beretem:)
Anna Milanowicz No to egzamin z regionalizmu zdałaś na 6! Myślę, że każdy, biorący udział w czacie jest usatysfakcjonowany. Na każde pytanie odpowiedziałaś perfekcyjnie i tak, że pytający poczuł się ważny i "dopieszczony". Umiejętność pisania to dar, ale ważniejsza moim zdaniem jest umiejętność zjednywania sobie ludzi. Jakieś porady w tej dziedzinie?
Monika Madejek Dziękuję Aniu! Porady w dziedzinie zjednywania sobie ludzi? Pewnie są jakieś książki na ten temat, pewnie cały szereg szkoleń, ale mi brak wiedzy teoretycznej. Ja po prostu lubię ludzi Każdy człowiek wnosi w moje życie coś nowego, coś małego lub dużego, czasem radość, czasem zadziwienie, jest różny ode mnie lub jak brat bliźniak. Uwielbiam poznawać, rozmawiać, odkrywać i być:)
Anna Milanowicz Własnie takiej odpowiedzi się spodziewałam.
 
Małgorzata Kursa Skąd bierzesz przepisy na swój blog? Bo one są tak zachęcające, że ja od samego czytania tyję.
Monika Madejek Dziękuję Małgosiu! Ha ha:) Jestem potwornie zabiegana! Stawiam na szybkie gotowanie, choć gdyby było mnie trzy, jedna z nas nie wychodziłaby z kuchni:) Nie lubię gotować z przepisów (choć z ciastami to się nie udaje), więc kombinuję. Szukam inspiracji w kuchniach świata-kocham włoską, bo jest zatrważająco prosta i przesmaczna! Uwielbiam zaglądać na blogi kulinarne-tam to jest dopiero masę inspiracji! To piękne, że jest tak dużo istotek kochających kucharzenie:)
Małgorzata Kursa Moniko, to Twoja pierwsza książka - czy masz już pomysł na następną?
Monika Madejek Tak Małgosiu, kolejna już powstaje. To będzie ciąg dalszy przygód Kajtka. Kajtek pod koniec "Zeszytu z aniołami" zaczął wakacje, więc będzie się działo:)
 
Ewelina Kłoda Czy pisanie to dla Ciebie unoszenie się na skrzydłach weny, kiedy to myśli niemal same układają się w zgrabne zdania, czy też raczej żmudna, wymagająca skupienia i skrupulatności praca, podczas której notujesz pomysły, a potem analizujesz i planujesz wydarzenia?
Monika Madejek Tak, myśli same się układają:) Nie jestem "zawodową pisarką" lecz fascynatką słów. Kiedy wpadnie mi do głowy jakiś pomysł, notuję. Czasem muszę przerwać, przerzucić kilka stron i zapisać to, co przerwało myśl poprzednią. Dlatego hołduję zeszytom z marginesami, których w szkole nie rozumiałam :)
Ewelina Kłoda Witaj Moniko! Na początku chciałabym powiedzieć, że zaglądając na Twój blog, bardzo polubiłam sposób, w jaki piszesz. Jest taki lekki, niewymuszony. Zdradza pogodne usposobienie, dystans do samej siebie i duże poczucie humoru. Już się nie mogę doczekać, kiedy w ręce trafi mi „Zeszyt z aniołami”! Co do pytania, to przeczytałam w przeprowadzonym z Tobą niedawno wywiadzie, że pracujesz obecnie nad książką dla dorosłych. Czy możesz nam zdradzić jakiś szczególik? O czym będzie ta powieść? Bardzo jestem ciekawa, bo już szykuję się na sporą dawkę humoru w najlepszym wydaniu!
Monika Madejek Dziękuję Ewelinko:) Książkę dla dorosłych zaczęłam pisać, gdy po wysłaniu do wydawnictw tej dziecięcej dostałam maila odmownego z jednego z wydawnictw. Pani redaktor napisała, że mój styl bardziej nadaje się dla prozy kobiecej. Uległam i zaczęłam:) Jest napisana mniej więcej w 1/3, ale na chwilę ją odłożyłam, bo w "Zeszycie z aniołami" nie zmieściły się wszystkie przygody, które chodziły mi po głowie. O czym ta dorosła książka? Historia Zuzy, ilustratorki, której drugi raz życie się przewróciło. Wiem, brzmi poważnie, ale nie będzie smutna:)
Ewelina Kłoda Już jestem zaintrygowana:)
Iwona Mejza Piszesz, prowadzisz blogi, spełniasz się tworząc, czy potrzebujesz do tego ciszy i spokoju, czy niekoniecznie
Monika Madejek To prawda, robię sto rzeczy na raz:) Często tworząc mój mózg pracuje na zwiększonych obrotach i przynosi nowe pomysły, słowa, zdania. Dlatego nie siadam do szycia czy malowania bez otwartego notatnika po prawej stronie. Ale gdy już siadam do pisania lub przepisywania, muszę mieć ciszę. Nawet muzyka, którą kocham, potrafi mi przeszkadzać.
 
Małgosia Żuczek Niedawno, w kartonie ze skarbami, znalazłam swoja książkę. Kilka kartek poświęconych ogrodnictwu. Pisałam ją koślawymi literami będąc jeszcze w podstawówce. Po latach wyuczyłam sie dogłębnie w tematyce ogrodniczej i widzę związek z dziecięcymi zapędami.
Czy Ty miałaś również zaczątek kreatywnych działań jeszcze w dzieciństwie ? Czy raczej babcie widziały w Tobie lekarza i tak dobrze się zapowiadałaś a tu...rękodzieło, ksiązki, gotowanie?
Monika Madejek Miałam to szczęście Małgoś, że rodzice niczego mi nie narzucali. Ale nauczyciele owszem. Prowadziłam kroniki szkoły, robiłam tablice okazjonalne - stwierdzili, że plastyk to moja przyszłość. Poszłam za tym. Było ciężko, bo nie należałam do artystycznej rodziny i z czasem okazało się, że nie mam aż tak wielkich zdolności plastycznych, jak inni w mojej przyszłej klasie, ale dałam radę, bo wygląda na to, iż jestem zawzięta. Teraz myślę, że plastyk niewiele mi dał artystycznie, ale przyjaźnie, które trwają do dziś i pracowitość, której się wtedy nauczyłam, procentuje. Pisanie to było marzenie, gotowanie-pamiętam, jak zrobiłam awanturę Mamie po wyprowadzce "na swoje", że nauczyła mnie jedynie robić jajecznicę:) Uważam, że wszystko zaczyna się-to kwintesencja!-od chcenia. Potem pozostaję się tylko poddać:)
Małgosia Żuczek Moja babcia, jak dowiedziała się, że chce byc krawcową, stwierdziła, że BÓJ SIĘ BOGA! Nauczycielka plastyki prawie popłakała się, gdy odmówiłam pójścia do liceum plastycznego:)
Ogrodnikiem sie stałam i kwiatki mam ok, to fakt hahaha:)
 
Daria Kacprzyk Skad czerpalas pomysły/przygody do dzienniczka Kajtka;)?
Monika Madejek Kilka przygód zaczerpnęłam z własnego dzieciństwa, reszta przyszła sama:) Kiedyś, zanim zaczęłam pisać, czytałam w wywiadach z pisarzami, że w pewnym momencie bohaterowie ich książek zaczynają żyć własnym życiem. Trudno w to uwierzyć, prawda? A jednak! Nie mam zielonego pojęcia, na czym to polega, ale rzeczywiście przychodzi taki moment, że samo się pisze, bohaterowie robią, co chcą i nawet się nie obejrzą, by się przekonać, czy nadążam! Moi byli bardzo niesforni:)
Daria Kacprzyk aaaa!nie zdazylam wczoraj na czat....Moja mozaika niestety nie zyje własnym zżyciem, tylko moim...wlasnie ide do pracowni. A o możliwość przeczytania Zeszytu prosza już moje koleżanki;))).Milego dnia:*
Monika Madejek Miłego dnia:)
 
Ilona Zielonka Monika to wyjątkowo ,wszechstronnie uzdolniona kobieta:)
Monika Madejek Ilonko, przytulam 

Ewelina Kłoda Czy masz ulubione miejsce lub porę dnia na pisanie? Jakieś rytuały z tym związane (np. kubek aromatycznej herbaty, ulubiony długopis itp.)?
Monika Madejek Noc! Zdecydowanie noc:) Jestem nocnym markiem z kartą członkowską:) Wtedy robię rzeczy najbliższe moim potrzebom. Czasem jest to pisanie, czasem czytanie, czasem kąpiel aromatyczna z - jakże by inaczej - książką w ręku. Piszę piórem. Kocham pióra! Chyba troszkę jestem staroświecka:)
 
Iwona Mejza Czy w książce dla dorosłych poświęcisz trochę miejsca przygotowywaniu smakołyków:)
Monika Madejek O tak! Będzie trochę smakowitości:) Zuza na początku ma dwie lewe ręce do gotowania i najlepiej radzi sobie z jajkami, ale życie zmusi ją do spędzania większej ilości czasu w kuchni:)

Iwona Mejza Chciałabym wiedzieć czy nadal kultywujesz zwyczaj pisania listów?
Monika Madejek Owszem! Choć pozostała mi jedynie korespondencja z Siostrą cioteczną. Piszemy do siebie listy niczym dzienniki, a jak uzbiera się odpowiednia grubość, wysyłamy:)
Iwona Mejza To świetny pomysł:)
 
Iwona Mejza Moniko, czy masz własnego, osobistego anioła?
Monika Madejek Tak, moją Babcię Zuzię, która mnie wychowała. Często czuję Jej obecność, a kilka razy - może wyolbrzymiam, ale uśmiecham się do tego - miałam wrażenie, że dała mi znak, iż będzie dobrze:)
Iwona Mejza Babcia to bezcenny skarb naszego życia. A myślałaś o napisaniu książki, w której Babcia Zuzanna powróci:)
Monika Madejek Nie, ale to niezły pomysł dziękuję!
Iwona Mejza Miło mi. Kocham Babcie:) dziadków też:)
Monika Madejek Ja też:) Są skarbem!
 
Małgosia Żuczek Niedawno natchnęłam się na stwierdzenie, że jeśli chce się być szczęśliwym, po prostu trzeba zacząć nim być. Co robi jednak Monika Madejek, gdy dopadnie ją gorszy dzień? Może w tak twórczym życiu "dołki" jednak nie dopadają?
Monika Madejek To głupie, straszne i niespołeczne, ale nie miewam gorszych dni. Nie wiem skąd - z kosmosu jakiegoś? - dostałam nakaz szukania dobrych rzeczy w złych i jak na złość innych, zawsze je znajduję:)
Małgosia Żuczek fantastycznie
 
Małgosia Żuczek Sama nie potrafię usiedzieć w bezczynności. Wszyscy pytają, skąd mam na to wszystko czas:) Zgadzasz się, że choć doba ma zaledwie 24 godziny, im człowiek ma więcej do zrobienia, tym jest bardziej poukładany i panuję nad twórczym ADHD? Może masz inne spostrzeżenia?
Jak pogodziłaś tyle zajęć z tak wymagająca dziedziną, jak literatura ?
Monika Madejek O tak, najwięcej robi się z rozbiegu! Istnieje przekonanie, że by być dobrze zorganizowanym, powinno się robić jedną czynność od początku do końca. Ja tak nie potrafię. Gdy lakier schnie-szyję, gdy sosik bulgoczę-nastawiam pralkę i podlewam kwiaty, w połowie przyszywania nóżki zbieram pranie, nawet jak oglądam film, to podczas reklam czytam, a czasem budzę się w nocy i z półotwartym okiem notuję myśli, które przyspacerowały. Moje-i jak widzę Twoje również-poukładanie bierze się z tego szaleństwa:)

Małgosia Żuczek Podobno każde działanie ma jakis wyższy cel. Jedni dążą do Nobla, innym wystarczy kilku fanów w kolejne po autograf.
Jak wysoko mierzy Monika Madejek?
Monika Madejek Monika chce się spełniać, być szczęśliwa i widzieć uśmiech na twarzach ludzi:)
 
Małgosia Żuczek Pięknie szyjesz, wspaniale gotujesz i jeszcze interesująco piszesz.
Gdyby trzeba było, z której pasji zrezygnowałabyś z najmniejszym bólem serca:)
Monika Madejek Dziękuję Małgosiu! Wszystko by bolało-mogę nie wybierać?:)
 
Książka zamiast kwiatka A ja mam pytanie, czy robisz i próbujesz te wszystkie potrawy, które prezentujesz na blogu?
Monika Madejek Tak, wszystkie:) Wszystko zaczyna się w mojej kuchni i kończy w brzuszkach rodziny i przyjaciół:)

Książka zamiast kwiatka Moniko. Skąd pomysł na powieść dla dzieci, a tak właściwie dla dorosłych. Czy inspiracją był Mikołajek?
Monika Madejek Nie dokładnie Mikołajek, ale zaczytywaliśmy się nim z synem. Książkę dla dzieci postanowiłam napisać jeszcze będąc dzieckiem i gdy wreszcie się za nią zabrałam-mimo że byłam już dorosła-postanowiłam spełnić dziecięce marzenie:)

Jola Domagała Witam serdecznie, mam czteroletnią córeczkę - czy Pani "Zeszyt z aniołami" to lektura dla niej? A jakie książki czytano Pani lub czytała Pani będąc małą dziewczynką?
Monika Madejek Jolu, chyba za wcześnie dla córeczki. Kajtek na kartkach książki kończy jedenaście lat i jego "wywodów" mogłaby nie zrozumieć. Siedmioletni synek mojej znajomej dobrze się bawił, ale niektóre rzeczy mama musiała mu tłumaczyć. Rodzice czytali mi i mojemu Bratu od wczesnego dzieciństwa, potem robiliśmy to sami. Wypożyczaliśmy książki ze szkolnej biblioteki i trzech innych w pobliskich miejscowościach. Wyczytywaliśmy wszystko jak leciało zgodnie z naszym wiekiem:)
 
Anna Klejzerowicz A czy istnieją według Ciebie... zwierzęce anioły?
Monika Madejek Myślę, że wszystkie istoty, które kochają - a zwierzęta kochają - pozostają/wracają, by powołać uśmiechy na naszych twarzach. Tak widzę anioły:)
Anna Klejzerowicz Cieszę się, bo uważam dokładnie tak samo... 
 
Anna Klejzerowicz Kim/czym są dla Ciebie anioły? A może raczej - kim są Twoje anioły?
Monika Madejek Moje anioły to dobre dusze wokół mnie. Ludzie przede wszystkim, bo pełno jest na świecie ludzi, dzięki którym czujemy się kochani, bezpieczni, docenieni i wyjątkowi. Lubię też myśleć, że moja ukochana Babcia Zuzia (której już nie ma wśród nas) patrzy na mnie i się uśmiecha. Tęsknię za nią.
Anna Klejzerowicz Jestem tego pewna.
 
Angelika Musiał Pani Moniko, dlaczego książka nosi tytuł ,,Zeszyt z aniołami,, ? Czy wiążą się z tą nazwą jakieś wspomnienia z dzieciństwa ?
Monika Madejek Nie, raczej nie. Może troszkę dlatego, że zaczynałam swoją przygodę z rękodziełem od lepienia aniołów z masy solnej? W "Zeszycie z aniołami" jest sporo aniołów: państwo Anielstwo, które prowadzi Gospodę pod Aniołem, Pani Aniela, która wymalowała swoją gospodę w anioły, a także zeszyty młodych bohaterów, by im się dobrze pisało. Jest też anioł ze snu Kajtka, który robi troszkę zamieszania:)
Angelika Musiał Także troszkę aniołków w książce występuje:) Też lepiłam z masy solnej, ale moje figurki jakieś takie nieforemne powstawały więc zrezygnowałam:)
Monika Madejek Moje tez początkowo nie były powalające:)

***
Wywiad dla Sztukaterii



Nazywasz się Monika Madejek. Czy masz drugie imię?

Owszem :) Moje drugie imię brzmi Izabela. Lubię obydwa.



Jakim jesteś znakiem Zodiaku? Czy wierzysz w Znaki Zodiaku?

Urodziłam się pod Znakiem Lwa. Czy wierzę w Znaki Zodiaku? Nie przykładam do tego wagi. Owszem wiele cech im przypisanych z łatwością można odnaleźć w ludziach, ale to jest dokładnie tak jak z bliskimi Znakom horoskopami: wszystko można sobie dopasować, dopowiedzieć, przyjąć lub nie, wystarczy chcieć. Jeśli kierować się Znakami Zodiaku, świat zostałby podzielony na 12 osobowości, a ja nie znam dwóch takich samych, a nawet w większym stopniu podobnych ludzi spod tego samego Znaku. Mało tego, Znaki Zodiaku mówią również o zależnościach między sobą, o wiązaniu się z człowiekiem spod konkretnego Znaku w interesach czy też w życiu. Skoro Ryba jest czarodziejem chwili i emocji, to cóż to znaczy? Od mężczyzn urodzonych w Znaku Ryb my-kobiety powinnyśmy spodziewać się, że zaczarują nam chwile tak, jak nam się wymarzy i wzbudzą piękne emocje, bo ta czarodziejskość brzmi pozytywnie. A tu okazuje się, że każdy z nich czaruje inaczej i wzbudza zupełnie inne, czasem skrajne emocje.

Podobne zdanie mam na temat znaczenia imion. Uważam, że w życiu nie powinno się generalizować. Wiem, że wiara w Znaki Zodiaku nie jest wkładaniem ludzi do jednego worka, ale mając mocno na uwadze cechy przypisane Znakom możemy nie dostrzec w człowieku tych prawdziwych. Wtedy maleńki kroczek może dzielić nas niekoniecznie od katastrofy, ale od rozczarowania, poczucia zawodu.

Masz syna. Jak ma na imię i ile ma lat?
Mój syn już jest dorosły, ma 21 lat i na imię Arkadiusz. On, w odróżnieniu ode mnie, nie do końca lubi swoje imię, ale nie potrafi wyjaśnić dlaczego:)

Czy syn również ma zdolności słowotwórcze?
Jeśli chodzi o to, czy pisze, to nie. Ale ma mnóstwo trafnych uwag i często rzuca błyskotliwymi tekstami. Od ich zapisywania ma mamę:)
Wdał się we mnie ze zdolnościami plastycznymi. Od wielu tygodni pracuje nad swoją ścianą w pokoju malując na niej jeden z modeli motorów Suzuki. Długo to trwa, bo projekt jest w skali 1:1 i robi to z taką dokładnością, że nie mogę wyjść z podziwu. Aż ma się ochotę pogłaskać te wszystkie wypukłości, których w rzeczywistości nie ma.

Kim jesteś z zawodu?
Informatykiem, ale to tylko papierek. Nie przepracowałam ani jednego dnia w tym zawodzie. Po liceum plastycznym pomyślałam, że warto by było mieć coś przyziemnego do pokazania, decyzja zapadła. Dyplom trafił do segregatora z dokumentami w dniu, w którym go odebrałam i od tamtej pory straciłam z nim łączność:)

Szyjesz, malujesz, lepisz, robisz dekoracje do domu, biżuterię. Gdzie można podglądnąć Twoje ręczne dzieła?
Zapraszam na mojego bloga artystycznego pokojzkominkiem.blogspot.com

Jak zarabiasz na życie?
Moja pasja stała się moją pracą. Na co dzień zajmuję się rękodziełem. Współpracuję z galeriami internetowymi i stacjonarnymi, w Polsce i za granicą. Przez pięć lat udało mi się również zdobyć sporą grupkę stałych klientów, którzy zamawiają moje twory na różnego rodzaju okazje. To właśnie ich obecność cenię sobie najbardziej, bo skoro wracają, to znaczy, że obdarzyli mnie zaufaniem.
Od czasu do czasu prowadzę warsztaty plastyczne. Zazwyczaj odbiorcami są dzieci, ale kilka miesięcy temu miałam szereg warsztatów dla seniorów i to dopiero była przygoda!

Podobno lubisz gotować. Co jest specjalnością Twojej kuchni?
Chyba nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie:) Lubię tradycyjną kuchnię ale i eksperymenty. Dania mięsne i bezmięsne. Wypieki słone i słodkie. Lubię przygody z kuchnią świata. Nie da się mojej kuchni zdefiniować. Jedyne, co mogę powiedzieć to to, że uwielbiam proste dania, z niewielką ilością składników, takie, które niemal same się robią, a do tego są zdrowe, lekkie. Niektórzy może pomyślą: skoro tak lubi gotować, to pewnie lubi spędzać dużo czasu w kuchni, więc tymi prostymi daniami sama sobie przeczy. Owszem, lubię spędzać czas w kuchni. A ta prostota bierze się stąd, iż uważam, że najprostsze dania są najsmaczniejsze. Dania zdrowe i lekkie? One nie wynikają z jakiejś desperackiej walki o nasze rodzinne organizmy lecz nasze kubki smakowe ku nim ciągną:)

Gdzie żyjesz? Czy całe życie tu mieszkałaś?
Od ponad dziesięciu lat mieszkam w Lublinie. Zakochałam się w nim będąc jeszcze nastolatką. To był mój drugi dom, internat. Po latach, gdy trzeba było coś zrobić ze swoim życiem, po prostu tu wróciłam, jak do siebie.
Dzieciństwo spędziłam w niewielkiej miejscowości położonej w lesie. W tamtych czasach były tam jedynie dwa bloki, staw, przy nim restauracja i niewielki ośrodek wczasowy, poza tym pałac, w którym mieściła się szkoła i zakład, w którym robiono soki, wina i kiszono ogórki w drewnianych beczkach układanych równiutko w długim wąskim rowie:) Żyło się spokojnie wśród ludzi, których dobrze się znało. Może zabrzmię, jak staruszka u kresu życia, ale to były piękne czasy! Myślę, że to tam właśnie zamieszkał we mnie spokój, z którym kroczę przez życie. Wyjechałam stamtąd z bagażem wszystkiego, co najlepsze. I zawsze mogę tam wrócić, bo nadal tam jest mój dom, moi rodzice.
   
Wymień swoją twórczość: tytuł, rok wydania, wydawca.
To chyba będzie jedna z najkrótszych odpowiedzi, bo tymczasem mogę pochwalić się jedną książką:) Jestem dość świeżą debiutantką. Zaledwie rok temu, w czerwcu 2013 roku, ukazał się mój „Zeszyt z aniołami”. Moją propozycją zainteresowało się Wydawnictwo Zysk i S-ka i to z nim się związałam. Druga część „Zeszytu z aniołami” jest już w Wydawnictwie, obecnie pracuję nad książką dla dorosłych.

Podobno piszesz w nocy. A co robisz w ciągu dnia? 
W ciągu dnia robię dwie rzeczy w jednej, czyli pracuję i bawię się:) Tak to jest, gdy pasja staje się pracą i gdy pracuje się z pasją. Ale piszę nie tylko w nocy. Lepiej pasuje tu „zazwyczaj”. Noc ma w sobie coś magicznego, jakąś taką ciszę. Niektórzy pisanie traktują jak pracę, ale mnie to kolejna pasja. Jeśli mam ochotę popisać rano, czy w środku dnia, a mogę rzucić na troszkę to, nad czym właśnie pracuję, to pozwalam sobie na to. Notes zabieram również w podróże i na spacery. Właśnie przypomniał mi się jeden spacer: wróciłam z niego sporo po północy, bo zasiedziałam się z notesem na ławce pod mizerną latarnią:) To tam powstał zarys powieści, którą właśnie piszę. A jak wtedy było zimno!
  
Jak mogłabyś scharakteryzować Swoją twórczość? Kto jest jej odbiorcą?
Moja debiutancka książka jest skierowana do młodego czytelnika. I o ile dzieci poniżej 8-10 roku życia mogą nie odnaleźć się w niej do końca, to górnej granicy nie ma. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam tego, dopóki nie zaczęłam dostawać maili od dorosłych piszących, że świetnie się przy niej bawili, że wspominali z nostalgią dzieciństwo, że tak dobrze im było zanurzyć się w tym świecie. Powieść osadzona jest w obecnych czasach, ale może rzeczywiście bohaterowie są tacy trochę jak te dzieci z mojego dzieciństwa. W recenzjach pojawiały się opinie, że to powieść oldschoolowa, że przypomina czasy PRL-u. To wszystko wzięło się zapewne stąd, że nie pisałam jej z myślą o Czytelnikach, ja ją pisałam dla siebie. Chciałam po prostu sprawdzić, czy potrafię pisać:) Pisząc tę powieść nie zakładałam, że ją wydam, a myśl o tym, by później napisać ciąg dalszy przygód bohaterów nawet nie iskrzyła. Poszłam za ciosem po pytaniach Czytelników, czy będzie druga część. Pomyślałam: czemu nie?
To radosna powieść pisana w formie dziennika przez chłopca, który na kartach powieści kończy lat jedenaście. Ma zwyczajną niezwyczajną rodzinę, zwyczajnych niezwyczajnych przyjaciół, którzy są grzeczni ale też psocą. To też troszkę smaczna książka, bo mama Kajtka prowadzi kulinarną rubrykę w lokalnej gazecie. Na końcu książki znajduje się garść przepisów na potrawy, które jedzą bohaterowie, można więc coś sobie upichcić zanim zasiądzie się do czytania i zjeść razem z nimi:)
Nie mogę przemilczeć ilustracji. Ewa Baniak-Haremska stworzyła postaci dokładnie takie, jakie widziałam przy pisaniu i to wszystko zanim się poznałyśmy. Poznałyśmy się dopiero wtedy, gdy książka była w księgarniach. Bez Ewy „Zeszyt z aniołami” nie byłby kompletny.

Kto jest pierwszym czytelnikiem Twoich tekstów?
Rodzina i najbliżsi przyjaciele. Niektórzy są zdania, że to nieprofesjonalne, bo bliscy nie są obiektywni. Nie zgadzam się z tym. Bliscy owszem pochwalą, ale tak dobrze nas znają, że wiedzą, w jaki sposób zwrócić nam uwagę na błędy, niedociągnięcia, braki i sprawić, by krytyka była niebolesna, ale konstruktywna i wzięta pod uwagę. Nikt inny nie będzie tak bardzo szczery, a jednocześnie taktowny. Czy te dwie cechy nie są składnikami miłości? Im też zależy, by wszystko wyszło, jak należy, bo zależy im na nas.

Podobno uwielbiasz pisać listy. Papierowe, czy maile?
Jedno i drugie! Ja po prostu uwielbiam pisać:) Listy są jak wymiana myśli, jak rozmowa, więc są zupełnie inną wartością. Gdybym mogła, gdyby ten świat tak nie posunął się do przodu i gdybym miała więcej czasu, pozostałabym jedynie przy listach papierowych. Mamy dziś tak dużo udogodnień, urządzeń, które z założenia miały nam ułatwić życie i sprawić, że nie będziemy tracić czasu, a wyszło zupełnie odwrotnie. Świat zabrał nam ten czas. Mnóstwo przyjemnych chwil, a jednymi z nich z całą pewnością były te, gdy otwierało się skrzynkę na listy – tę prawdziwą. Obecnie tylko z trzema osobami koresponduję papierowo i piórem. Celebruję wtedy każde słowo pisane i czytane.

Pisałaś pamiętniki. Czy piszesz je nadal? Czy nie obawiasz się, że wpadną w niepowołane ręce? 
Tak, nadal piszę. Może nie tak regularnie, jak kiedyś, ale czasem przychodzi potrzeba przelania myśli. Niektórzy przelewają je na blogach, czy facebooku, ale ja te tylko moje chcę zachować dla siebie. Pisanie dziennika troszkę przypomina listy – też jest jak rozmowa ale z samym sobą.
Nie obawiam się, że mogą wpaść w niepowołane ręce. W moim domu mieszkają i bywają jedynie takie osoby, które szanują prywatność i nie wściubiają nosa w nie swoje sprawy. Nie zaglądamy sobie przez ramię, nie czytamy nie skierowanych do nas maili, listów czy smsów.

Lubisz koty (ja również). Czy śpisz z kotem?
Ależ oczywiście, że tak!:) Nawet gdybym tego nie chciała, to i tak nie miałabym za dużo do powiedzenia. Koty to istoty z charakterkiem i choćby nie wiem, jak wiele włożyć wysiłku w ich wychowanie i tak postawią na swoim. Ja na szczęście lubię ciepełko na stopie czy łydce przenikające przez kołderkę:)

Na swojej stronie piszesz, że jesteś artystką z podejrzeniem o ADHD. Czym objawia się ta nadpobudliwość w Twojej twórczości?
To ADHD sama sobie zdiagnozowałam:) Bo chyba normalnego człowieka tak wciąż nie nosi. To nie jest rodzaj nadpobudliwości, raczej energia, chęć działania, tworzenia. Przy tym mnóstwo pomysłów, myśli i ta ilość inspirujących bodźców wokół! Szkoda tego wszystkiego nie wykorzystać:)

Czy masz czytnik e-booków?
Nie mam. Nie ma nic przyjemniejszego od papieru w dłoniach i od szelestu kartek. Nie przeraża mnie ciężar w torebce czy walizce, bo ciężaru książek zwyczajnie nie czuję.

Prowadzisz stronę http://miocentoangeli.blogspot.com/. Czy nie szkoda Ci tracić energii na pisanie na blogu, zamiast tworzenia nowej książki?
Ani trochę:) Ze mną jest tak, że słowa same do mnie przychodzą. Zapisuję je w różnych miejscach. Mam notes na notatki do kolejnej powieści dziecięcej, drugi do thrillera, na którym się obecnie skupiam, trzeci do powieści obyczajowej. Mam też pudełeczko na karteczki, bo czasem myśli przychodzą wtedy, gdy mam przy sobie jedynie bilet czy pustą z tyłu listę zakupów. Zapisuję te myśli w odpowiednim miejscu, a potem je porządkuję, wklepuję do komputera i ciągnę dalej.
Są też takie myśli, które czuję, że nie będą pasować do żadnego notesu i wtedy przelewam je na blog. Nie prowadzę go systematycznie, to zupełnie spontaniczne wpisy. Czasem po prostu muszę:)

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że marzysz o domku na skraju lasu z dziko wyglądającym ogrodem i bez latających ciem. Gdy wizualizujesz sobie w głowie taki dom, to w jakim rejonie Polski on stoi?
Jak wspomniałam, z dzieciństwa wyszłam ze spokojem i to pragnienie spokoju wciąż we mnie jest. Mieszkam teraz w mieście w bloku i nie narzekam, bo jest tu spokój i pewnego rodzaju całkiem duża intymność. Ten skraj lasu z marzenia to pewnie potrzeba powrotu do dzieciństwa. Ogród jest dla mnie miejscem, gdzie mogłabym przysiąść z najbliższymi, z samą sobą i swoimi myślami, czytać, pisać, zjeść śniadanie. Tak sobie po prostu być szczęśliwą:)
Marząc o domku, nie widzę go w konkretnym miejscu. Dom dla mnie to ludzie, którzy w nim mieszkają. Nieważne, czy będzie stał niedaleko mojego Lublina, blisko morza czy gór, w ociekającej słońcem Italii czy w nieco ponurej Skandynawii. Jeżeli mieszkamy z ludźmi, których kochamy, to tak naprawdę nawet widok z okna nie jest do końca ważny.
  
Wymień ulubionego wykonawcę muzyki (piosenkarza)
Nie potrafię wymienić jednego wykonawcy. Czasem uwiedzie mnie głos, czasem melodia, czasem słowa - zawsze to coś, co mnie poruszy przy pierwszym dotyku. Tym dla mnie jest muzyka.

Wybierz  taki fragmencik piosenki, by te słowa te mogłyby być puenta naszej rozmowy.
Jako że uważam, iż w życiu wiele rzeczy zaczyna się od chcenia, powiem za Andrzejem Piasecznym:
Dobrze żeby chcieć i już
Tylko zanim to się stanie
Ręce w górę, jakbyś już
Był zwycięzcą, nie poddanym.
 

***
WYWIAD W RADIO HOBBY LEGIONOWO - KLIK


***
Dla Twarzy Lublina



Gdyby Konfucjusz zobaczył, jak żyję, z pewnością by się uśmiechnął. Jest kilka tłumaczeń jego słów, wybiorę najkrótszą: rób to, co kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia. Tak właśnie wygląda życie człowieka, który pasję zamienił w pracę. Moja codzienność to rękodzieło. Kilka lat temu powiedziałabym „lepię anioły”, bo od tego się zaczęło. Nadal to robię, ale teraz to inna bajka, bardziej kompletna, zwariowana, kolorowa i wciąż dopisywana, bo mogłabym długo wymieniać to, co tworzę. I wciąż coś nowego dochodzi, wciąż odkrywam, próbuję, sprawdzam się i świetnie się przy tym bawię. Swoje dziełka sprzedaję w galeriach stacjonarnych i internetowych w Polsce i na świecie. Prowadzę również zajęcia plastyczne dla dzieci. Ostatnio dano mi szansę poprowadzenia takowych dla seniorów i muszę powiedzieć, że to była piękna przygoda. Często zajęci codziennymi sprawami zapominamy o najstarszym pokoleniu, a warto czasem zagłębić się, niemal uciec, do tego świata mądrości, dojrzałości, doświadczeń i spojrzeć na siebie ich oczami. Warto czasem przysiąść się na ławce do starszej pani.
Wartością bardzo dodaną do tego, co robię są ludzie. Ci tworzący – z duszą, sercem, uśmiechem, dziecięcą radością z dnia codziennego. I Ci, którzy cenią twory, które wychodzą spod palców ludzi takich jak my. Wciąż poznaję ich coraz więcej i więcej i nadal więcej chcę, bo samym tylko byciem udowadniają, że świat i życie nie tylko bywają ale są piękne.
Tworzę z różnej materii, ostatnio częściej bawię się słowem. Lubię pisać od kiedy poznałam literki. Ponad rok temu złożyłam tych literek więcej i napisałam książkę. Gdy pojawiły się pierwsze recenzje, moje życie nabrało rozpędu i podzieliło na dwa poziomy: Monikę artystkę i Monikę pisarkę. Weszłam w świat spotkań autorskich, pisarzy, czytelników, dziennikarzy. Kolejni fantastyczni ludzie. Kocham całym sercem mój twórczy świat i ten nowy pokochałam równie mocno i wiem, że już go nie opuszczę. Druga książką już w wydawnictwie, nad trzecią pracuję. W życiu spotyka nas wiele niespodzianek, dlatego potrzebna jest pewnego rodzaju stabilność, pewność – ja wiem, że cokolwiek się wydarzy, nie przestanę ani tworzyć, ani pisać.
Nie istniałabym również bez czytania. Jestem zatwardziałym molem.

Moja przygoda z Lublinem zaczęła się 25 lat temu, kiedy to stałam się uczennicą lubelskiego liceum plastycznego. Dzieciństwo spędziłam w lesie, więc z lekkim strachem stałam z plecakiem na progu internatu. Ten strach jednak szybko zamienił się w fascynację. Najbliższe pięć lat były bogate we wszystko to, co Lublin ma do zaoferowania. Teatr, kino, filharmonia, Stare Miasto, domy kultury z wszystkim tym, co się tam działo i czego można było się nauczyć. Pokochałam Lublin za możliwości.
Potem był powrót do domu, założyłam rodzinę, urodziłam syna. Jak to w życiu bywa, zdarzył się przewrót. Przewroty stawiają nas na rozdrożach, nakazują dokonać wyboru i obrać nowy kierunek. Jak mogłam wybrać inną drogę, jak nie do mojego Lublina? Tym sposobem mija czternasty rok, od kiedy tu mieszkam, tu żyje i tu jest mój dom. Kto wie, czy czekają mnie jeszcze jakieś przewroty, ale cokolwiek się w moim życiu wydarzy, Lublin zawsze będzie moim miastem.

"Lublin - miasto wielokulturowe”. To zapewne nie jest zupełna przeszłość, ale mi wielokulturowość Lublina kojarzy się z przeszłością, dlatego tak cenne są wszelkie imprezy z nią związane. Można też spojrzeć na to z innej strony, ze strony wielu narodowości ludzi, którzy tu mieszkają. To oni wnoszą powiew wielkulturowości. Jest ich wielu, ale to jednostki i by zanurzyć się w ich kulturze, często po prostu trzeba ich poznać. Warto!

W mojej wizji twarzy Lublina jest całe spektrum uczuć, uczuć wyważonych. Radość z życia, czyste szczęście, miłość do ludzi, nostalgia, zadumanie. Jeśli smutek - to na chwilę, jeśli troska - to o najbliższych. Jeśli złość - to ulotna.

Moja rada dla mieszkańców Lublina? Niedawno w moim życiu wydarzyło się coś pięknego, coś, co nie pozwalało mi przestać się uśmiechać. Cieszyłam się tym wewnętrznym szczęściem spacerując do chwili, gdy zdałam sobie sprawę, jak różne są reakcję na idącą ulicą uśmiechniętą kobietę. Jedni uśmiechali się do mnie – może myśląc, że uśmiecham się do nich, a może cieszyli się z mojego szczęścia nie znając nawet odrobiny jego przyczyny. Inni patrzyli dziwnie, jak na wariatkę. Jeszcze inni krzywili się i nawet nie chcę myśleć, jakie uczucia w nich wtedy były. Moja rada dla mieszkańców Lublina: uśmiechajcie się do ludzi, odwzajemniajcie uśmiechy i cieszcie się szczęściem innych, bierzcie od nich, czerpcie, bo oni chętnie się nim z Wami podzielą. Nawet jeśli to tylko uśmiech.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za pozostawione słówka:)