niedziela, 17 lutego 2013

Wywieziona na Syberię

Chciałam dobrze. Uratować kontakty z ledwie dychającego telefonu przyjaciela chciałam. Do torebki go wrzuciłam (telefon, nie przyjaciela) i poszłam do serwisu.
Właściwie telefon już nie dychał, jak powiadomił mnie mądrala z serwisu i że on nie może danych ściągnąć na płytkę, bo to nielegalne, nawet za zgodą. Cóż, alfą i omegą nie jestem, konstytucję po łebkach znam, więc kłócić się nie zamierzałam. Sposób na kontakty okazał się jeden: przerzucić je na moją kartę sim, a potem w wolnej chwili (a co to takiego?) trzeba będzie sobie je spisać. Kłopotliwe, ale gdy potrzebny ratunek, to i brzytwa dobra.
Brzytwa okazała się ostrzejsza niż sądziłam. Myślę, że nawet bardziej niż sądził pan z serwisu. Kontakty owszem przeniesione, zmieściły się wszystkie. Ale jakim cudem? Wykasowując moje. Kontakty z ponad dziesięciu lat! Szmat życia, tłum ludzi. Poczułam się tak, jakby mnie wszyscy opuścili. Albo lepiej: jakby mnie wsadzili w pociąg, który wywiózł mnie na Syberię.
I nawet fakt, że zostały mi trzy kontakty z mojego życia PRZED mnie nie ucieszył. Jeden do kuriera, od którego odebrałam paczkę z sześć lat temu, drugi do mojego ex i trzeci do pana od prusaków - kilkudniowych współlokatorów, które odeszły w niebyt po wizycie pana z wielkimi wąsami i z wielką dmuchawą cztery lata temu. Trzech facetów ważnych dla mnie na tym samym poziomie.
Od tamtej pory każdy dźwięk telefonu to jak powrót do przeszłości. Skrzętnie notuję każdy numer i choć wiem, że nie wszyscy z tamtej listy zadzwonią, powoli zbieram na bilet powrotny z Syberii. To odbieranie telefonów od znajomych-nieznajomych to też pewnego rodzaju ćwiczenie: ćwiczę poznawanie po głosie. Jednym słowem nie przyznaję się, że nie wiem, kto dzwoni. Nie wiem dlaczego. Jakoś tak jest zabawniej.
A dziś...
Siedzę sobie rano przy maszynie, owieczkę szyję i plany na popołudnie mam ambitne. Dzwoni telefon. Numeru nie znam.
-Zbieraj się, za pół godziny po ciebie będziemy.
-Będziecie? - pytam.
-Tak - odpowiada mi męski głos. - Zabieramy cię na imprezkę za miastem.
-Kto jedzie? - pytam z nadzieją, że jak usłyszę kilka imion, skojarzę, kto dzwoni.
-No jak to kto? Wszyscy.
A to mi pomógł!
-Słuchaj, ja nie mogę - próbuję się wykręcić.
-Daj spokój. Nie można cały czas pracować, do tego jeszcze w niedzielę.
O, to ktoś, kto mnie dobrze zna - myślę sobie.
-Posłuchaj, mam zamówienia terminowe i plany na popołudnie.
-Ty i te twoje zamówienia i plany - słyszę męskie westchnienie. - Zarobisz się babo.
Babo! To ktoś mi bliski, skoro uważa, że za tę BABĘ się nie obrażę.
-No sorry, naprawdę mnie zaskoczyłeś, a ja nie mogę wszystkiego po prostu rzucić.
-Z tobą tak zawsze Pati - pada z wyrzutem.
-Pati? - pytam wychwytując nieznane mi imię.
-No Pati, a kto?
-Monika.
-Jaka Monika?
-A kto dzwoni?
-Ja.
-Kto ja?
-No Borys.
-Ale ja nie znam żadnego Borysa.
-Czyli to pomyłka?
-Na to wygląda.
-Hmm. No ale fajnie się gadało. To może się z nami zabierzesz?
-Dzięki, ale raczej nie.
-Wiem, wiem. Zamówienia, praca, plany. Druga Pati.

Fajnie, że jest ktoś podobny do mnie:) 
Pozdrawiam Cię Pati, kimkolwiek i gdziekolwiek jesteś i przede wszystkim cokolwiek robisz!