środa, 27 kwietnia 2011

Święta, święta i na szczęście po świętach

...bo moje do najlepszych nie należały.
A zaczęło się od ptaka.
Legenda głosi, że gdy ptaszek na człeka narobi, szczęście niezaprzeczalne go czeka. Leci sobie takie pierzaste i coś o przyszłości człowieka wie. A że mówić toto nie potrafi, obwieszcza to istocie uprzywilejowanej na swój sposób. No i mnie dzień przed świętami obwieścił. Tworem ptasiej przemiany materii.
Z ręki starłam szybciutko, ale miałam wrażenie, że o głowę zahaczyło. Zapytałam mijającej mnie pani, jak sytuacja wygląda-stwierdziła, że wszystko w porządku i poleciła wizytę w kolekturze. Może gdybym poszła i skreśliła kilka numerów, fortuna by się do mnie uśmiechnęła, ale to był krótki spacer wieczorem, do kolektury daleko, a w piekarniku zostawiłam piekący się chleb.
Może tak być, że ptak nie jest posłańcem dobrych wieści, że nie wie, kogo szczęście czeka, ale ma za zadanie wybranie kandydata do szczęścia. Jeśli tak, to albo za szybko starłam spadającą z nieba wskazówkę i nie zostało to odnotowane, albo to był zwykły złośliwy ptak. A może ptak z poczuciem humoru.
Nasuwa mi się jeszcze jedno "może"-może prosty miejski ptaszek miał problem z żołądkiem i prosta miejsca dziewczyna napatoczyła się na linii bombardowania. Ale jak byśmy tak rozumowali, życie było by pozbawione magii.
W każdym bądź razie owo legendarne szczęście w moim przypadku zamieniło się w nieszczęście. Nawet dwa-przynajmniej chodzenie parami się sprawdziło. W sobotę pojechałam do rodzinnego domu. W domu czekała Mama zdenerwowana, że kanapki zrobiła, a potomek mój gdzieś lata od rana i nawet śniadania nie zjadł. Potomek pojawił się po południu. W gipsie i z tekstem "spsułem się". Jechał motorem, gdy z bocznej drogi samochodem wyjechała kobieta nie rozejrzawszy się na boki. Miał trzy wyjścia: uderzyć w nią, ominąć i mieć czołowe zderzenie z samochodem jadącym z naprzeciwka lub wjechanie do rowu. Wybrał trzecią opcję. Przekoziołkował kilka razy z motorem, potem sam. Efekt to złamany obojczyk, podrapane przedramię, skaleczona ręka, pęknięty kask i dwa wgłębienia w baku motoru w kształcie pośladków.
Pani przyspieszyła i zniknęła, pan z samochodu jadącego z naprzeciwka nie zatrzymał się, tak jak kilka jadących później samochodów. Znieczulica! I jak tu wierzyć w ludzi? Jak wierzyć w ptaki?
Zadzwonił po kolegów, zorganizowali samochód, zawieźli go na pogotowie. Tam też ciekawie. Posadzili Syna w poczekalni i poszli do dyżurki powiadomić, że przywieźli chłopaka z wypadku. Państwo w fartuchach właśnie spożywali posiłek i popijali herbatkę, więc powiedzieli, że za chwilkę. Rozumiem, że to tylko złamanie, ale oni nawet nie wyjrzeli, by zobaczyć, w jakim jest stanie. Gdyby krwawił, to by się wykrwawił. Gdy minęło pół godziny i nikt nie przychodził, jeden z kolegów nie wytrzymał, poszedł do nich i zrobił awanturę. Ale i po niej minęło 10 minut zanim ktoś się pojawił. 
Dlatego nie oglądam "Na dobre i na złe". Wolę dobre science fiction, choć w obu przypadkach to niezła ściema.
Komplet do nieszczęścia przytrafił się mi. Niby wiem, że zanim otworzy się puszkę z ugotowanym mlekiem skondensowanym, należy pozwolić jej wystygnąć. Ale przed świętami chce się szybko skończyć przygotowania i zacząć świętować. I tak oto gorące mleko znalazło się na mojej twarzy. 
Przeszukałyśmy z Mamą wszelkie tubki w domu, nie znalazłyśmy żadnej maści, jedynie fornit przeciwkurzowy do mebli, więc zaprzyjaźniłam się z liśćmi aloesu. Dziś już większość strupków odpadła, pozostał jeden największy pomiędzy oczami. Wyglądam pesymistycznie jak ofiara przemocy, optymistycznie jak hinduska księżniczka.
I takie to miałam święta.

środa, 20 kwietnia 2011

Wiosny cd.

Uwielbiam poranki, gdy tuż po przebudzeniu pierwszą czynnością jest otworzenie drzwi balkonowych i wpuszczenie zapachów wiosny. I świergolenia. Krakania też od czasu do czasu, ale jakby rzadziej ostatnio. Czyżby wrony odlatywały do Wronolandii na lato? A może te miejscowe nie dogadywały się ze szpakami, które wybudowały gniazdko nad balkonem sąsiadów i postanowiły się wyprowadzić? A szpaki trafiły się przyjazne, bo podobno wystarczy wyjść na balkon o brzasku i powiedzieć „Och, dałybyście spokój”, by zamilkły pozwalając jeszcze troszkę pospać sąsiadom.
Omlet ze szczypiorkiem i bazylią na śniadanie, posypany rzeżuchą, skonsumowany z dosypiającym na kolanach kotem. Ostatnio dodaję bazylię do czego się da, bo-będę brutalna-chcę ją wykończyć. Od zeszłego roku już gdzieniegdzie zdrewniała i żadne podszczypywanie nie pobudza jej do życia. Pyszne robienie miejsca na kiełkujące nowe bazyliowe nasionka.
Świeży, pyszny, pachnący wiosenny dzień. Dzień, w którym wszystko się chce i w którym cukier rozsypany na kuchenkę powoduje uśmiech zamiast wyuczonego przez kilka ostatnich dni przy zleceniu specjalnym i zupełnie dla mnie nowym zwyczajowego „psia kostka”. Kasi dziękuję za podsunięcie delikatnej wersji w trosce o psychikę Pędzla. Swoją drogą dobrze, że zbliża się Wielkanoc, nie Boże Narodzenie, bo w gadającą Wigilię kot z pewnością narobiłby mi wstydu, gdyby tym wszystkim przy stole świątecznym zajechał. Może do grudnia zapomni.
Na pierwszy ogień poszła reszta mytych tej wiosny na raty okien. Takie proste zaproszenie słońca do domu. Myjąc czekałam na znajome okrzyki listonosza „poczta!”. A czasem „poczta! poczta!” przy domofonach, gdy w mieszkaniach, gdzie są młodzi i pracujący nikogo nie ma i trzeba dzwonić do osób starszych. Czekam dziś na przesyłkę z niecierpliwością, by zabrać się za robienie tego, co lubię. W oczekiwaniu prysznic dla kwiatów.
Biegnę dalej, póki mi się chce-że zacytuję Sąsiadkę.
Miłego dnia:)

niedziela, 3 kwietnia 2011

Wiosna

Dwa nieszczęścia się dziś wydarzyły. Para, czyli zgodnie z tym, że one tak chodzą. Nieszczęścia kobiety szyjącej. Spaliło się żelazko i skończyła biała nitka. 
Nie ma tego złego, bo z czystym sumieniem inaczej spędziłam połowę dnia. Wybrałam się na spacer. I wygląda na to, że spotkałam Pesymistę.
Szłam sobie kroczek za kroczkiem, jak to na spacerze. Pesymista stał na środku chodnika . Poprawka: chwiał się na środku chodnika. Z pełną wirtuozerią muszę przyznać, bo biorąc pod uwagę średnicę odchyłów, zajmował spory kawałek owego chodnika, natomiast stopy pozostawały na swoim miejscu. W dłoni dzierżył butelkę do połowy wypełnioną piwem. Choć chyba właściwsze Pesymistom byłoby: butelkę piwa w połowie pustą. Pesymista prowadził monolog:
- I tak zawsze kończy się w piachu. Baju baju do piachu. Nie, zaraz. Baju baju do raju-tu nastąpił najbardziej radosny śmiech, jaki ostatnio słyszałam. Chwilę potem Pesymista ciągnłą swój dialog:
- Baju baju do raju, baju baju do piachu, baju baju do raju, baju baju do piachu. No tak, zawsze w końcu do piachu.
Konkluzji tych wywodów już nie usłyszałam, bo minęłam Pesymistę na tyle, że głos zaczął się rozmywać. Mam nadzieję, że dopił piwo - zdecydowanie kolejne - do końca i jednak trafił do raju. Bo wiosna przecież!
Słońce dało dziś czadu.
Rano podlana po raz pierwszy po zimie winorośl wieczorem odwdzięczyła się pączkami. Nasiona ziół i pnączy pachnących w szufladzie czekają na zaplanowanie balkonu. Pelargonia przyniesiona z klatki schodowej, przycięta i ukorzeniona. A Pędzel zjadł dziś pierwszą wiosenną muchę i dłuuugo się oblizywał.
Wiosna.
Jak w Berlinie upada mur i pojawia się świat!