...bo moje do najlepszych nie należały.
A zaczęło się od ptaka.
Legenda głosi, że gdy ptaszek na człeka narobi, szczęście niezaprzeczalne go czeka. Leci sobie takie pierzaste i coś o przyszłości człowieka wie. A że mówić toto nie potrafi, obwieszcza to istocie uprzywilejowanej na swój sposób. No i mnie dzień przed świętami obwieścił. Tworem ptasiej przemiany materii.
Z ręki starłam szybciutko, ale miałam wrażenie, że o głowę zahaczyło. Zapytałam mijającej mnie pani, jak sytuacja wygląda-stwierdziła, że wszystko w porządku i poleciła wizytę w kolekturze. Może gdybym poszła i skreśliła kilka numerów, fortuna by się do mnie uśmiechnęła, ale to był krótki spacer wieczorem, do kolektury daleko, a w piekarniku zostawiłam piekący się chleb.
Może tak być, że ptak nie jest posłańcem dobrych wieści, że nie wie, kogo szczęście czeka, ale ma za zadanie wybranie kandydata do szczęścia. Jeśli tak, to albo za szybko starłam spadającą z nieba wskazówkę i nie zostało to odnotowane, albo to był zwykły złośliwy ptak. A może ptak z poczuciem humoru.
Nasuwa mi się jeszcze jedno "może"-może prosty miejski ptaszek miał problem z żołądkiem i prosta miejsca dziewczyna napatoczyła się na linii bombardowania. Ale jak byśmy tak rozumowali, życie było by pozbawione magii.
W każdym bądź razie owo legendarne szczęście w moim przypadku zamieniło się w nieszczęście. Nawet dwa-przynajmniej chodzenie parami się sprawdziło. W sobotę pojechałam do rodzinnego domu. W domu czekała Mama zdenerwowana, że kanapki zrobiła, a potomek mój gdzieś lata od rana i nawet śniadania nie zjadł. Potomek pojawił się po południu. W gipsie i z tekstem "spsułem się". Jechał motorem, gdy z bocznej drogi samochodem wyjechała kobieta nie rozejrzawszy się na boki. Miał trzy wyjścia: uderzyć w nią, ominąć i mieć czołowe zderzenie z samochodem jadącym z naprzeciwka lub wjechanie do rowu. Wybrał trzecią opcję. Przekoziołkował kilka razy z motorem, potem sam. Efekt to złamany obojczyk, podrapane przedramię, skaleczona ręka, pęknięty kask i dwa wgłębienia w baku motoru w kształcie pośladków.
Pani przyspieszyła i zniknęła, pan z samochodu jadącego z naprzeciwka nie zatrzymał się, tak jak kilka jadących później samochodów. Znieczulica! I jak tu wierzyć w ludzi? Jak wierzyć w ptaki?
Zadzwonił po kolegów, zorganizowali samochód, zawieźli go na pogotowie. Tam też ciekawie. Posadzili Syna w poczekalni i poszli do dyżurki powiadomić, że przywieźli chłopaka z wypadku. Państwo w fartuchach właśnie spożywali posiłek i popijali herbatkę, więc powiedzieli, że za chwilkę. Rozumiem, że to tylko złamanie, ale oni nawet nie wyjrzeli, by zobaczyć, w jakim jest stanie. Gdyby krwawił, to by się wykrwawił. Gdy minęło pół godziny i nikt nie przychodził, jeden z kolegów nie wytrzymał, poszedł do nich i zrobił awanturę. Ale i po niej minęło 10 minut zanim ktoś się pojawił.
Dlatego nie oglądam "Na dobre i na złe". Wolę dobre science fiction, choć w obu przypadkach to niezła ściema.
Komplet do nieszczęścia przytrafił się mi. Niby wiem, że zanim otworzy się puszkę z ugotowanym mlekiem skondensowanym, należy pozwolić jej wystygnąć. Ale przed świętami chce się szybko skończyć przygotowania i zacząć świętować. I tak oto gorące mleko znalazło się na mojej twarzy.
Przeszukałyśmy z Mamą wszelkie tubki w domu, nie znalazłyśmy żadnej maści, jedynie fornit przeciwkurzowy do mebli, więc zaprzyjaźniłam się z liśćmi aloesu. Dziś już większość strupków odpadła, pozostał jeden największy pomiędzy oczami. Wyglądam pesymistycznie jak ofiara przemocy, optymistycznie jak hinduska księżniczka.
I takie to miałam święta.