sobota, 29 czerwca 2013

Strajk

Co to ja miałam?... A tak, przeprosić za nieobecność. Ponad miesięczną! Wstyd, normalnie wstyd.
Tak wiele się teraz dzieje. Niech policzę, hmm... na trzech poziomach.
Po pierwsze musiałam zrewolucjonizować moją tablicę korkową wiszącą nad biurkiem. Rewolucja polegała na ściśnięciu w kąciku przedmiotów i karteluszek na logikę zbędnych, ale z którymi nie potrafię się rozstać i na przepisaniu zamówień na mniejsze karteczki, bo przestały się mieścić w odpowiednich kolumnach i zaczęłam się gubić. Jednym słowem mam co robić. Od rana do wieczora siedem (a może osiem?) dni w tygodniu. I jest mi z tym dobrze!
Drugi poziom to "Zeszyt z aniołami". Te wciąż napływające maile, komentarze, zdjęcia z moją książką w dłoniach, telefony i smsy - to czysta przyjemność! Uskrzydlają i sprawiają, że czuję się lekka jak piórko:) Nie mylić z puchem marnym! I recenzje miód na serce:) Piękny czas!
Trzeci poziom to poziom słomianej matki. Syn wyjechał w świat na dwa miesiące. Minęło pięć dni, jeszcze nie odczułam pustki, ale pewnie lada moment. Chwała smsom i facebookowi, bo dzięki nim świat staje się malutki. Próbuję odnaleźć się w tej debiutancko-bezdzieckowej sytuacji.
Dziś jednak jest jeden z tych rzadkich dni, kiedy tuż po przebudzeniu dopada marzenie o bezrobociu. Zazwyczaj jestem twarda, ale co tam. Tyle nowości się dzieje i wakacje się rozpoczęły - postanowiłam sama sobie zrobić strajk. Bez okupowania, bez głodowania. Taki strajcik niewielki. Przetarłam miejsca, których udaję, że nie ma przy szybkim ogarnianiu domu, zrobiłam prysznic kwiatom, upiekłam chleb i szyneczkę, zaraz idę skończyć pasztetowe pałeczki. Odpisałam na maile, zjadłam kilo czereśni i pół kilo wiśni, Pędzla naprzytulałam.
Po opuszczeniu kuchni mam zamiar posiedzieć na balkonie z kubkiem zielonej herbaty i kilkoma ostatnimi kartkami książki. A potem siadam do pisania, bo pomysły mi się kotłują w główce i czas je przelać, bo głowa swą pojemność ma.
No i komu tak dobrze?:)