wtorek, 20 czerwca 2017

Dużo się ostatnio działo. Nadal się dzieje. W sumie to nic nowego, jak tak popatrzę.
Słońce wstaje wcześnie, a ja z nim, bo coraz bardziej szkoda mi każdej chwili. Każda może stać się ważna, jeśli się o to troszkę postaramy. Ja się staram, bo inaczej nie potrafię. Nie lubię marnotrawstwa wszelakiego, od kuchni, przez czas, aż po samo życie.
Trzecia część przygód Kajtka już w wydawnictwie. Mam nadzieję, że niebawem będę mogła napisać o niej coś więcej. Tymczasem jest czytana, oceniana, recenzowana. To ten czas oczekiwania.
Na spotkaniach autorskich jestem zasypywana mnóstwem pytań od moich Młodych Czytelników. Są te przewidywalne i zaskakujące, te przygotowane wcześniej, nawet spisane na karteczkach dzierżonych w dłoni, i te spontaniczne, wynikające z rozmowy. Są o pisanie, o życie prywatne, o podróże, kota i o to, co na talerzu. Nie da się wszystkich wymienić. A wspominam teraz o tym, bo gdy skończyłam pisać część trzecią, zrobiłam korektę, załączyłam plik do maila do wydawnictwa i wcisnęłam "wyślij", pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy to taka, że czas brać się za część czwartą. Druga myśl, że jeszcze nie wiem, co w niej będzie. Trzecia myśl to pytanie, które padło właśnie na jednym ze spotkań autorskich:
"Proszę pani, a czy w czwartej części mogłoby zabraknąć prądu?"
Kto wie? Może właśnie tak będzie:)
Najchętniej od razu zabrałabym się do pisania, ale pewnie znacie to uczucie, gdy coś się skończy, coś ważnego, ma się ochotę wykrzyknąć radosne "nie wierzę", a potem schodzi z człowieka powietrze. Właśnie tak ze mną było. Złapałam za książkę, zapakowałam się w koc i czytałam tak twardo i zapamiętale, jak tylko się dało, by nie myśleć nad kolejną częścią. Umysł musiał odpocząć.
Jednak po wieczorze przyszła noc, po nocy poranek, a ja obudziłam się z myślą, że gdzieś tam w szafce z notesami jest taki jeden, w którym jest zapisanych kilku bohaterów. I tyle, żadnej historii, żadnego pomysłu. Mam kilka takich notesowych skarbów. W jednych są luźne pomysły na fabułę, w innych początek jedynie, w kolejnych notatki nieuporządkowane, w innych fabuły zapisane do początku do końca, tylko siąść i pisać. Mam nawet taki jeden z samym tytułem. Wyjęłam ten z bohaterami i zaczęłam o nich myśleć. Przez następne dni pojawili się kolejni bohaterowie, zaczęły się rozmowy między nimi, które skrzętnie notowałam, a na sam koniec przyszła cała historia. Trzeba było to wszystko uporządkować, dopasować, dopracować i tym sposobem pomiędzy codziennością urodziła się kolejna książeczka. Tym razem dla młodszych dzieci:)
Odłożyłam ją tymczasem na dzień, dwa, może tydzień. Powrócę, przeczytam w całości, poprawię jeśli będzie trzeba i powędruje w świat!
A teraz? Teraz szafkę z notesami zamknęłam na kłódkę zaraz po tym jak wyciągnęłam notatki do odłożonego kryminału. Już czas do niego powrócić!
Pozdrawiam Was ciepło!

czwartek, 16 marca 2017

Zaszyta, zapisana

Wszędzie, jak okiem sięgnąć, śnieg. Biało po horyzont. Na tej nieskazitelnej bieli dwa pingwiny i krzak. Za krzakiem ukrywa się dziewczyna.
-Przyjdzie.
-Jesteś pewien?
-Przyjdzie. Kończy jej się biała nitka, a Unia Europejska zamknęła wszystkie pasmanterie.​

To nie bajka, nie początek opowieści. To mój sen. A za krzakiem to ja.
Fakt, kilka dni temu zobaczyłam prześwitującą plastikową rurkę pod kończącą się białą nitką. Zostało zaledwie kilka metrów, a przede mną spore zamówienie. Weekend już się zaczął, w szufladzie całe pudełeczko różnokolorowych nitek, wszystkich możliwych oprócz białej. Gdyby nie koleżanka mojego syna, szuflada jej mamy i nieco większa resztka białej szpulki, zostałabym z niczym do poniedziałku. Czy to traumy powodują takie sny? Ten był całkiem przyjemny, zwłaszcza przebudzenie ze śmiechem. Jednych budzi ich własne chrapanie, mnie dość często mój śmiech. Mogę tak codziennie! Swoją drogą mózg jest przeniezwykły.

Dni są zaszyte, w międzyczasie powstają notatki, nocami piszę. Tymczasem odłożyłam kryminał i skupiłam się na trzeciej części przygód Kajtka i jego przyjaciół. Powoli zbliżam się do napisania słowa KONIEC. Może za dwa tygodnie? Jak dobrze pójdzie.
Pamiętam, jak wiosną zeszłego roku pisałam część drugą. Oczywiście nocami. Pisałam do pierwszych śpiewów ptaków, czyli do około czwartej nad ranem. W tym roku ptaki zaczynają swoje koncerty tuż po północy-zauważyliście?
W zeszłym roku również koty się działy wcześniej. Pisałam o kocim lutowaniu. A tu połowa marca i cisza. To dziwne, że siedząc w domu, w mieście, w nocy, pisząc sobie zaledwie, człowiek ma możliwość obserwować, jak zmienia się przyroda. Dziwny jest ten świat.

Dużo słońca Wam życzę:) Obudźmy się po zimie i do przodu!

niedziela, 31 lipca 2016

Cudze życie

Zaczęło się od focha z rana.
Dziękuję niebiosom, że nie dane jest mi tego rodzaju stanów doświadczać. Ani od kogoś obok, ani sama nie jestem fochem dla kogoś. Tak z rana, tak w południe, tak znienacka, tak na chwilę i tak zatwardziale na dni kilka, gdy przyjdzie znikąd siła na dłuższy dystans. Foch sam w sobie jest złem.
Ten foch mi opowiedziany był jednodniowy. Niedługo? Bzdura. Jednodniowy znaczy całodniowy, a dzień ma nie tylko sporą ilość godzin, ale i zatrzęsienie minut oraz zatrważającą ilość chwil. Gdyby nie pytania: co się dzieje? Coś się stało? Źle się czujesz? Zrobiłem coś nie tak? Powiesz mi, co jest grane? i tak dalej i tak podobnie, to byłby dzień pod znakiem ciszy i miny, która fochowi nieodłącznie towarzyszy. Oj, brzydki to grymas.
Wyjaśnienie focha przyszło wieczorem, późnym wieczorem, więc - gdybym focha podziwiała - powiedziałabym: brawo dla wytrwałości. Wyjaśnienie owo poprzedzone zostało zerwaniem się po całodniowym marazmie i bezruchu pokrzywdzonej i huknięciem czegoś, co spadło z nagle szturchniętego stolika. Jakby tego było mało, poleciał pilot od telewizora. W ścianę. Przetrwał, bo on na fochach wychowany, w fochach zatwardziały. A może solidny producent? Nieważne.
Wyjaśnienie przyszło nagle, gdy milczenie i cisza trwały od jakiegoś czasu nieprzerwanie. W końcu wszystkie możliwe pytania padły wcześniej, zostały bez odpowiedzi, a na inne, na nowe, na działające w pewnym momencie dnia zabrakło pomysłu.
"Dlaczego ty mnie nie kochasz tak, jak on ją?!"

Przypomniał mi się telefon od... Nie, nie będę pisać, od kogo. To był telefon od kobiety, która zna mnie zawodowo. Mam kilka poziomów tego, czym się zajmuję na co dzień i taki obraz mnie posiada.
Tak więc zadzwoniła do mnie któregoś dnia.
- Pani Moniko, chcę być taka, jak pani - usłyszałam zaraz po jej przedstawieniu i skojarzeniu twarzy z głosem. Nie z nazwiskiem, które padło, bo ono akurat nic mi nie mówiło.
- To miłe, dziękuję - rzuciłam, bo naprawdę wydało się miłe.
- I chcę robić to, co pani - zabrzmiało dalej.
- Nie widzę przeciwwskazań - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Chcę żyć jak pani - ciągnęła i tu już troszkę moja radość zaczęła przygasać.
- To znaczy? - zapytałam niepewnie.
- Chcę szyć maskotki, prowadzić warsztaty i pisać książki - usłyszałam. Uf, pomyślałam. O to chodzi.
- Myślę, że wszystko da się zrobić, gdy się tego bardzo chce - odpowiedziałam.
- To świetnie - Kobieta była uradowana. - Znajdzie więc pani pół godziny, żeby się ze mną spotkać?
- W jakim celu?
- Powiedziałaby mi pani, jak szyć, co i jak z tymi warsztatami i jak pisać książki - Pani tym razem wydała się lekko oburzona, że nie zrozumiałam, o co jej chodzi. Wyczułam zniecierpliwienie. - Powiedziałam przecież, że chcę żyć, jak pani. Chcę BYĆ panią.

Nie tak łatwo było zakończyć rozmowę w sposób, który gwarantowałby mi brak następnego telefonu od niej. Rozmawiałam z nią jak z dzieckiem i dorosłą osobą jednocześnie. Umniejszałam to, co robię, podnosząc na piedestały jej życie. Nic jej nie obiecywałam, jednocześnie mając nadzieję, że między wierszami odbierze obietnicę, której nigdy nie spełnię. Tylko po to, by czuła, że ma na co czekać, na tyle długo, że znajdzie inny plan na swoje nowe piękne życie. Lub inną ofiarę, bo powoli zaczynałam się nią czuć.
Nie wiem, która część tego, co powiedziałam zadziałała, bo następnego telefonu nie było.
Pół godziny, by zamienić kobietę we mnie? Potrafię kilka rzeczy, ale stworzenie świata, w którym będzie żył mój klon, nie tylko robiący to, co ja, ale czujący, myślący jak ja - niewykonalne. Z moim charakterem i osobowością. Z wszystkimi ludźmi, których spotkałam na swojej drodze. Ze zrządzeniami losu. Z byciem w danym momencie w danym miejscu. Z moją przeszłością, moimi osiągnięciami, porażkami i błędami, na których się uczyłam albo i nie. 
Nie da się.
Można pójść do fryzjera ze zdjęciem Znanej Aktorki i poprosić o taką fryzurę. Można mieć tak ścięte włosy, jak Ta Znana Aktorka i jej fryzurę, bo fryzjer zdolny, idealnie wymodelował. Ale to działa do pierwszego mycia. Patrzymy w lustro i nie wyglądamy jak Znana Aktorka z naszego zdjęcia. Po pierwszym myciu nie mamy już jej fryzury. I nie mamy jej życia, mimo doskonałości fryzjera. Krótka iluzja podtapirowania i lakieru do włosów.
Wzorujmy się na innych, czerpmy to co dobre. Nawet wycinajmy zdjęcia i przypinajmy je do lodówki - czemu nie? To nie przestępstwo.
To, kim jesteśmy i jak żyjemy, nie determinuje nas na całe życie. Budujmy to życie, czyśćmy je, polerujmy, niech lśni i przyciąga wszystko, co najlepsze. Poznajmy siebie, nasze motywacje i ograniczenia, a potem je przekraczajmy. Na tym polega życie. Żadna półgodzinna rozmowa czy szczotka do modelowania nie zamieni nas w kogoś innego.
Przeżyjmy SWOJE życie. Tylko wtedy je poczujemy.

piątek, 8 lipca 2016

Rozmowa

-Kolejna kawa, kolejny papieros, kolejny kieliszek. Tak wyglądałoby moje życie, gdybym zasiadła do pisania – tak zabrzmiało pierwsze zdanie wypowiedziane przez moją przyjaciółkę przez telefon.
-O czym ty mówisz, Kochana?
-Nie przerywaj. Dzieci chodziłyby brudne i głodne, mąż odszedłby ode mnie bez mrugnięcia okiem i pewnie bym tego nie zauważyła. Tak samo jak nie zauważyłabym pląsających po domu karaluchów, bo niby jak, jeśli wcześniej nie zwróciłabym uwagi, że coś w nim śmierdzi.
-Kochana...
-Nie przerywaj. Ja tylko chciałam ci powiedzieć, że podziwiam cię za to, że wszystko ogarniasz. Szyjesz, malujesz, bejcujesz, lakierujesz, latasz na pocztę, ćwiczysz, lodówka kompletna, pranie się nie wala, a po nim to, co powinno, znajduje się od razu na półkach. Dom ogarnięty, wszystko ogarnięte, a do tego piszesz. Fakt, trochę kurzu nie uleciało mojej spostrzegawczości, ale przecież cały świat jest pokryty kurzem. Okna też mogłabyś umyć, przynajmniej te pominięte, ale z drugiej strony po co ci to za szybą, skoro to po tej stronie jest idealny świat.
-Nie jest idea...
-Nie przerywaj. Ja po prostu chcę powiedzieć, że kocham cie za to wszystko, a najbardziej za to, że nie wpadłaś w patologię, bo ja poleciałabym po pierwszym kroku. Gdybym postanowiła pisać. Musiałabym się oddalić ze świata, by dobiec do twojej wyobraźni.
-Mogę?
-Teraz tak.
-Papierosy? Przecież ty nie palisz.
-Zaczęłabym.
-Bo co?
-Katarzyna Bonda pali jak smok.
-A alkohol?
-Hemingway.
-Kawa?
-Uwielbiam, przecież wiesz. A inne używki - Słowacki, Witkacy, Gombrowicz, Lem i chyba nawet Reymont. A tak się nim zachwycałyśmy! Pamiętasz?
-Pamiętam. Posłuchaj mnie.
-Słucham.
-Chcesz pisać?
-Co ty?! Ja się do tego nie nadaję.
-Jesteś pewna?
-Jak najbardziej.
-Lubisz gotować?
-Przecież wiesz, że tak.
-Bardzo, prawda ?
-Szalenie! Do czego zmierzasz?
-Zanim wejdziesz do kuchni, machniesz sobie kieliszeczek lub wciągniesz kreseczkę? Tylko szczerze.
-Odwaliło ci?!
-A papierosik?
-Nie palę!
-A nie masz ochoty skoczyć do kiosku po paczuszkę?
-Jednak Ci odwaliło! Całkiem możliwe, pisarzom często odwala.
-Muszę pisać, jak ty musisz gotować. Z miłości. Miłość nie potrzebuje dopalaczy.
...cisza...
-I do tego jesteś mądra! Nienawidzę cię.
-Ja ciebie też. Zwłaszcza za brownie.
-Zadzwonię niebawem. Uważaj na siebie, Kochana.
-Ty na siebie też.

Ps. Rozmowa zapisana za zgodą współgadułki:)

niedziela, 24 kwietnia 2016

Śniadanie z Nesbo

Nie ma tak dobrze. Nie miałam możliwości zapytać: "Hej Jo, dosypać ci szczypiorku?". Nie siedział naprzeciw mnie, to tylko wywiad w gazecie.
Lepiej brzmi: zasnęłam wczoraj zmęczona, niż padłam, choć tak właśnie wyglądał mój wczorajszy wieczór. Padłam po raz pierwszy od niepamiętnych czasów przed północą. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów dałam czas mojemu kremowi na noc, by mógł spokojnie i swobodnie zadziałać.
Mam tak zwane odmóżdżające zlecenie. Myślenia przy nim tyle, co wyliczenie, by tego było tyle, tego tyle, a tego ile? Tyle właśnie. A potem jazda na maszynie. To było wczoraj i zostało jeszcze na dziś. Budzik nastawiony humanitarnie na porządne odespanie, ale zaśnięcie przed północą zrobiło swoje i obudziłam się dwie godziny przed nim. Fantastyczny poranek, gdy dom pogrążony we śnie. Zrobiłam sobie śniadanie, przydreptałam w mój kącik, podkurczyłam kolana i sięgnęłam po książkę. I odłożyłam książkę. Przypomniałam sobie o wywiadzie. Co ja tak sama będę jadła to śniadanie?!
Zaczytuję się w kryminałach Nesbo. Niektóre pokochałam miłością bezwzględną, do innych mam się o co przyczepić, są też takie, do których podchodziłam kilkakrotnie, by móc się w nich w końcu odnaleźć. I za to go cenię. Pisze, jak czuje, a nie jak chciałby czytelnik. Nie zależy mu na tym, by czytelnik się odnalazł lecz na tym, by on mógł się odnaleźć pisząc. Tak widzę Nesbo.

Na pytanie, ile stron dziennie pisze odpowiedział, że 3 tys. słów to jest ekstremalnie dużo, 2 tys. to bardzo dużo, normą jest 1 tys. Doczytałam wywiad, dopiłam herbatę i otworzyłam plik z moim kryminałem, nad którym wczoraj o świcie pracowałam. Zaznaczyłam, licznik słów-wyszło mi 997. Oj, muszę się poprawić!
Zapada zmrok. Uszyłam tyle, ile założyłam, obiad na jutro ugotowany, walizka na spotkanie autorskie spakowana, ubranie przygotowane. Czas na mały spacer dla przewietrzenia umysłu i zasiadam do pisania.

A teraz tak sobie patrzę kilka linijek powyżej. 997. Czy nie wyszło mi tak trochę kryminalnie?:)

czwartek, 31 marca 2016

Konkurs-ostatnie chwile:)

Kochani,
to już ostatnie chwile, by wziąć udział w konkursie organizowanym 
przez Portal Polonijny Dobra Polska Szkoła. Czekamy do jutra (1 kwietnia) do północy. 
Pięć egzemplarzy "Wakacji Kajtka" czeka na nowych właścicieli :)

KONKURS!
Mama Kajtka to prawdziwa czarodziejka w kuchni. Potrafi wyczarować każdą potrawę! A Ty jak sobie tam radzisz? Podaj przepis na ulubione danie swojego dziecka i prześlij jego zdjęcie (dania, nie dziecka, chociaż, oczywiście, zdjęcia smyków pałaszujących z apetytem swoją ukochaną potrawę i mam krzątających się w kuchni też są mile widziane :) ). Spośród zgłoszonych fotoprzepisów wspólnie z autorką wybierzemy pięć najbardziej apetycznych i nagrodzimy egzemplarzem książki „Wakacje Kajtka”. Ale to nie koniec niespodzianek! Fotoprzepisy trafią na stronę autorki www.wswieciekajtka.blogspot.com, gdzie można będzie je znaleźć w zakładce CZYTELNICY GOTUJĄ.
Chochle w dłoń i do dzieła!
Popisowe dania w formie przepisu i zdjęcia prosimy przesyłać na adres:
Na Wasze fotoprzepisy czekamy do 1 kwietnia br. 

 

wtorek, 22 marca 2016

Przy stole

- Oddam Ci tego placka. Jest idealnie chrupiący.
- Ale właśnie dlatego, że jest idealnie chrupiący, nałożyłem go Tobie.
Kwintesencja Miłości.

niedziela, 20 marca 2016

Jestem

Ostatnie pół roku to szalone życie. Tak dużo się działo! Nie mam pojęcia, jak to wszystko zmieściło się w tym czasie, który, mam wrażenie, minął w oka mgnieniu. I słońce nadal wschodzi i zachodzi w zastraszającym tempie. A czasem zachodzi i wschodzi-w te noce zarwane na pisanie.
Sto rzeczy na raz. Jednocześnie.
Maszyna do szycia coraz bardziej mi się przegrzewa, a żarówki spalają jedna po drugiej. Nie, nie ze starości. Ona, jak ja, nie ma czasu na starzenie się :)
Druga powieść dla dzieci, cała miła praca przed wydaniem i przemiła po nim. Spotkania z Czytelnikami, po których dostaję skrzydeł. Aż szafa pęka w szwach:) I te cudowne maile.
Praca nad kryminałem. Najpierw powoli, czasem z małymi zastojami, czasem kradnąca chwile przeznaczone na co innego, teraz nabrała rozpędu. "Fajnie jest tak się budzić z pomysłem na morderstwo" odpisała mi przyjaciółka na mojego wczorajszego maila o tym, że wstałam o świcie z gotowym tekstem i wciąż rozczochrana musiałam go wklepać. 
Mała przerwa na to miejsce tutaj i wracam do pisania. Jeszcze z godzinka, dwie i wydrukuję kupeczkę stron, z których wreszcie jestem zadowolona. Wreszcie mogę oddać je do pierwszego czytania w najlepsze i najcudowniejsze dłonie na świecie. Pewnie stąd ten przerywnik, bo mam pietra:) Znacie to przeciąganie zrobienia tego, co dla Was ważne?
Święta za kilka dni, po nich kolejne spotkania, wystawa i większe zamówienie. Dzieje się!
I do tego życie. To piękne życie:)

Kanapeczki kolacyjne z pastą z fasoli i odrobiną kolorowej wiosny dla upstrzenia stoją obok. Mocna i gorąca herbata paruje w ukochanym kubku. Pokrzepię się i wracam do pisania. Albo nie! Wracam do pisania, pokrzepię się w trakcie:)
Ściskam wszystkich, którzy tu jeszcze zaglądają mimo ciszy!


poniedziałek, 30 listopada 2015

Recenzja "Wakacji Kajtka" na portalu KSIĄŻKI W ETERZE

Pełen przygód pamiętnik jedenastolatka.
Za oknem zimowy krajobraz, a w Zysk i S-ka powiew wakacyjnych przygód! W sumie, czemu nie? Zajrzyjmy…

Kajtek stojący u progu wakacji wie jedno – nie będzie myśleć o szkole. Cała reszta nie jest już tak ważna, ale właśnie tę „resztę” spisuje w swoim nowym niebieskim dzienniku. Każdy dzień to obietnica nowych przygód, a tych Kajtek ma całkiem sporo. Zaczyna się od spontanicznego pomysłu taty na zbudowanie domku na drzewie, do którego można wejść po drabinie, ale pojawiają się schody, bo w pobliżu domu nie rośnie żadne drzewo. Potem jest kurs tańca i obóz przetrwania pełen wrażeń. Na szczęście zawsze można liczyć na przyjaciół i ich talent do pakowania się w różne kłopoty oraz na babcię, chętną do pomocy. Świat Kajtka jest ciepły i sympatyczny, więc przebywanie w nim to prawdziwa frajda. A na koniec warto wypróbować przepisy na smakołyki, które proponują bohaterowie pamiętnika.

Ciepła, wesoła i interesująca książka, która wprowadzi młodych czytelników w dobry nastrój.

Źródło:  KSIĄŻKI W ETERZE

czwartek, 5 listopada 2015

Przedpremierowa recenzja

Zostało zaledwie kilka dni do chwili, gdy "Wakacje Kajtka" trafią do księgarń, a potem w dłonie Czytelników i muszę przyznać, że to bardzo emocjonujący dla mnie czas :) Siedzę jak na szpilkach!

Dziś pojawiła się pierwsza przedpremierowa recenzja na blogu PISANINKA.
Serdecznie dziękuję Aniu!


Monika Madejek po raz drugi pozwala nam zajrzeć do nietuzinkowego i zabawnego świata rezolutnego chłopca o imieniu Kajtek. Prowadzenie dziennika spodobało mu się na tyle, że postanowił kontynuować to niezwykłe zadanie domowe w kolejnym zeszycie. Opowiedział nam na jego kartach o swoich pełnych przygód wakacjach w sposób idealny dla starszych dzieci, bo to do nich przede wszystkim skierowana jest niniejsza propozycja literacka. Autorka doskonale wcieliła się w rolę wchodzącego w wiek nastoletni chłopca, pokazując nam, z jakimi problemami boryka się dzisiejsza młodzież, o czym myśli i czym zajmuje na co dzień. Kajtek ma dwójkę młodszego rodzeństwa, brata Ediego i siostrzyczkę Kasię.
Jego tata jest listonoszem, a mama prowadzi kącik kulinarny w lokalnej gazecie. Uwielbia gotować, choć jak wiemy z pierwszego tomu serii nie zawsze wychodzi jej to tak, jak powinno. Zazwyczaj jednak jej dania są wyśmienite i smakują wszystkim członkom rodziny, a nawet kolegom i koleżankom Kajtka.
Tata chłopca w Dniu Ojca usłyszał smutną historię samotnego staruszka i pod jej wpływem zaczął wspominać swoje własne dzieciństwo, spędzone w Domu dziecka, ale wbrew pozorom szczęśliwe. Wziął w pracy tydzień urlopu i zaplanował budowę domku na drzewie dla własnych dzieci, uważając, że tym sposobem spełni jedno z ich marzeń. Problem pojawił się wówczas, gdy okazało się, że pod ich domem nie rośnie żadne drzewo. Tata nie przejął się tym jednak zbyt mocno, postanowił, że zbuduje domek na krzaku, bo taki rósł nieopodal. Ostatecznie przy budowaniu domku pomógł mu pan Zygmunt, ponieważ tata nie nadawał się do tego typu prac, o czym mowa już była w pierwszej części.
Kajtek i jego przyjaciele wyjechali, pomimo obaw każdej z mam, na obóz przetrwania. Co prawda nie było tam tak, jak sobie wyobrażali, ale nauczyli się wielu pożytecznych rzeczy, w tym wiązania supełków na różne sposoby, jak też budowania tratwy. Kajtek poznał też nowy rodzaj zmęczenia, który był całkiem przyjemny.
„Wakacje Kajtka” to książeczka, którą można czytać nawet bez znajomości „Zeszytu z aniołami”. Pozwala naszym dzieciom doskonale się bawić, ale uczy też wartości ponadczasowych, uniwersalnych. Młody czytelnik świetnie odnajduje się w rzeczywistości wykreowanej przez autorkę, utożsamia z rewelacyjnie przez nią stworzonymi bohaterami, przeżywając wraz z nimi niesamowite przygody. To lektura idealna dla nastoletniego odbiorcy, pobudzająca wyobraźnię i pozwalająca na samodzielne myślenie. Dziecko dzięki niej staje się bardziej otwarte, odważne i pozytywnie nastawione do świata. Przyjaźń, jaka narodziła się między Kajtkiem i jego kompanami jest niezwykła i ciekawie opisana. Relacje panujące w rodzinie chłopca również warte są naśladowania.
Nasz mały bohater marzy o tym, by zostać poczytnym i popularnym pisarzem, czy uda mu się spełnić to marzenie? I czy to prawda, że jest zakochany? Jak zakończy się jego przygoda z zajęciami tanecznymi? Na te i wiele innych pytań znajdziecie odpowiedź w najnowszej publikacji Moniki Madejek. Nie ma mowy, by ktoś nie obdarzył Kajtka sympatią, bo to naprawdę niebanalny chłopiec, z głową pełną wspaniałych pomysłów. Nie boi się żadnych wyzwań, a jeżeli czegoś nie potrafi, stara się z całych sił ćwiczyć, by osiągnąć upragniony rezultat. Uważam, że warto zapoznać nasze dzieci z tą historią, ponieważ dzięki niej nawet ten, kto nie przepada za czytaniem książek, może się do tego zajęcia przekonać i pokochać je całym sercem. Doskonała zabawa gwarantowana. Polecam ciepłą, dowcipną opowieść z sympatycznymi postaciami wszystkim, bez względu na wiek, bo i ja, dorosła przecież osoba, przeczytałam ją z radością.

Całości dopełniają smakowicie zapowiadające się przepisy kulinarne, które z pewnością wypróbuję we własnej kuchni. Smacznego!

wtorek, 3 listopada 2015

Już za chwileczkę, już za momencik :)

Niecały tydzień został do premiery, a ja już siedzę jak na szpilkach :) 
Po pierwsze nie mogę się odczekać, kiedy ją przytulę, powącham i zakręcę z nią pirueta!
Po drugie jestem ciekawa Was. Ciekawa Waszych wrażeń, Waszych opinii, Waszych emocji w momencie, gdy wejdziecie lub wejdziecie ponownie do świata Kajtka. Jak Wam tam jest, co czujecie. Chciałabym mieć możliwość patrzenia, jak czytacie :) Marzy mi się taka wielka ściana z mnóstwem monitorów, a na każdym z nich mali i duzi Czytelnicy zanurzeni w świat, który powstał we mnie :) Wiem, jestem zakręcona ;)

Więc już za chwileczkę, już za momencik :)
Miłego dnia!


środa, 21 października 2015

Premiera "Wakacji Kajtka"

Witajcie Kochani :)
Troszkę mnie nie było. Dużo działo się ostatnio, bardzo dużo. Ważne, że dobrych rzeczy i że jeszcze ku lepszym wszystko zmierza.
Jesień za oknem. Nie ma jeszcze południa, a ja siedzę przy biurku i podświetlam klawiaturę lampką. Dzień, nie dzień. Tafla szyb upstrokacona kroplami deszczu. Przede mną spacer na targ - odwlekam i odwlekam. Nastawiłam pranie, zupę, podlałam kwiaty, wypucowałam lustra. Moja poranna energia nie pomaga jednak naturze, więc czas się z nią zmierzyć.
Za chwilkę rozłożę parasol, ale dam jeszcze odrobinkę czasu tej ponurej pogodzie - a nuż się namyśli? - i zaproszę Was na premierę drugiej części "Zeszytu z aniołami". 2-giego listopada książka świeża i pachnąca niczym bułeczki wyjedzie z drukarni. W Zaduszki :) Tak sobie myślę, że to dobry dzień, bo kiedy, jak nie wtedy, najbardziej czujemy obecność naszych najbliższych Aniołów? Dobry znak!
W księgarniach znajdziecie ją tydzień później, w poniedziałkowy poranek 9-ego listopada, a niecierpliwych zapraszam na przedsprzedaż w Matrasie.

Rozkładam mój fioletowy parasol w kropki i lecę na przekór naturze:) Miłego dnia!

Ps. A tak między nami: ja wciąż nie wierzę, że to się dzieje naprawdę :)


Ciepła, rodzinna opowieść o tym, jak dorośli i dzieci mogą spełniać swoje marzenia.

Wakacyjne przygody Kajtka i jego przyjaciół, znanych z książki „Zeszyt z aniołami”.
Rozpoczęły się wakacje. Dla trójki przyjaciół to czas, w którym nie ma miejsca na nudę. Kajtek, wiedziony niezrozumiałą siłą, trafia na kurs tańca. Łatwo nie jest, ale jak zawsze może liczyć na babcię. Spokój Adasia burzy wizyta cioci Matyldy ze stadkiem kotów, które mają dziwne upodobania smakowe. Beti jak zwykle rozpiera energia. Jej kurs karate nie wróży dobrze chłopakom z miasteczka.
Niespodziewany wyjazd całej trójki na obóz przetrwania przynosi mnóstwo wrażeń. Kajtek opowiada o tym w kolejnym pamiętniku. Dzięki przepisom kulinarnym zamieszczonym na końcu książki, możemy raczyć się smakołykami razem z bohaterami.

„Monika Madejek po raz drugi pozwala nam zajrzeć do nietuzinkowego i zabawnego świata rezolutnego chłopca o imieniu Kajtek. Na kartach  pamiętnika opowiedział nam o swoich pełnych przygód wakacjach.
Polecam ciepłą i dowcipną powieść dla wszystkich bez względu na wiek.”
Anna Grzyb, pisarka, autorka bloga www.asymaka.blogspot.com

sobota, 7 marca 2015

Dolce far niente

Coś mi się zdaje, że zaklęłam trzynastkę na dobre. Od kilku lat to robię, większość robi się sama. Wokół mnie ich coraz więcej i wszystkie szczęśliwe. Dziś kolejny dowód: trzynaście słodkich godzin ciągłego snu. Oj, uzbierało się zaległości! Wczoraj spojrzałam na zegarek, przyłożyłam głowę do poduszki i więcej grzechów nie pamiętam. Obudziłam się dokładnie trzynaście godzin później. Trzynaście godzin w punkt.

Ostatnie tygodnie były zapracowane, ostatnie dni dziwne. Zalałam kilkugodzinny efekt pracy farbą, podpaliłam lalkę, wsadziłam konia do filiżanki z kawą, zaparzyłam pieprz, przyjęłam kuriera w środku dnia w ręczniku i z twarzą wyglądającą, jakbym miała za chwilę wejść na plan sensacyjnego filmu klasy C. Nie pytajcie. Odbyłam pierwszą w swoim życiu służbową rozmowę nago w łazience. Nie pytajcie. Przez telefon i z dobrym rezultatem - to na wypadek, gdyby Wasze myśli zamierzały pobiec w niewłaściwym kierunku.
Byłam w ciągłym, codziennym, wielogodzinnym biegu. Powinnam być zmęczona, bo miałam po czym, ale we mnie tyle energii! Może więc w ten dziwny sposób objawiło się moje zmęczenie. Może to sygnał tam z góry: dbaj o siebie. Uważaj na siebie. A przy okazji na lalki, konie i słabe serce bogu ducha winnych kurierów.
Pędzel też w te dni mi nie pomagał. Miał jakiś przypływ wiosennej energii. Co rano nie mógł się doczekać, aż wstanę. Wymyślał coraz to nowe metody budzenia. Żucie folii, przebiegnięcia, baranki z rozbiegu - jego czoło w moje czoło, aż echo się niosło. Był poranek, gdy skopał mi włosy. Nie pytajcie. Fryzjer od siedmiu boleści.

Dziś to inna bajka. Szczęśliwa trzynastka, szczęśliwa ja. Wyspana i wciąż uśmiechnięta po wczorajszym dniu w Bychawie i Starej Wsi. Moja pierwsza podróż w te miejsca i jeszcze zanim stamtąd wyjechałam, już chciałam wrócić. Są takie miejsca, że gdy człowiek się w nich znajdzie żałuje, że nie spakował swoich manatków, by tam zostać. A wszystkiemu winni ludzie - pojawiają się ot tak i nagle nie chcesz się z nimi rozstawać.
Ale wrócę tam. Wrócę za półtora tygodnia. I potem znów i znów. Lubię niespodzianki losu.
Dziś mam pierwszy wolny dzień od dłuższego czasu. Jako szefowa sobie sama zarządziłam:) Schowałam maszynę do szycia do szafy, by nie kłuła w oczy, zamknęłam notes z zamówieniami i listą rzeczy do zrobienia, wsunęłam między książki i udaję, że nie istnieje. Zdjęcie powyżej? To ta chwila w tym momencie. Może filiżanka nie jest już tak pełna, ale to mój dzień. Piszę, popijam leniwie kawę z nowej filiżanki - namacalnego dowodu moich wczorajszych wojaży. Ta kawa smakuje jak cały wczorajszy dzień: znakomicie!
Ciasteczko. Efekt odreagowania po zepsutej pralce. Zapomniałam dodać ten niewielki szczegół do dziwnych dni. Troszkę krzątaniny w kuchni, ciepło z piekarnika, zapach, smak i można nie myśleć o tym, że przez jakiś czas pożyję jak w czasach średniowiecza. Przepis niebawem wrzucę na bloga. Muszę go najpierw ogarnąć, bo ciasteczka są efektem wrzucania, dodawania, mieszania-podliczę, przepiszę, wrzucę.

Miłego dnia Wam życzę. I uważajcie na siebie. Na lalki, konie itd.

wtorek, 3 marca 2015

Dzień Pisarza

Czytacie mnie:) Ale jeśli chcecie usłyszeć mój głos, zapraszam do posłuchania małego wywiadu w Radio Hobby Legionowo z okazji dzisiejszego Dnia Pisarza.
Troszkę o "Zeszycie z aniołami", troszkę o planach na przyszłość.

wtorek, 17 lutego 2015

"Witaj Skarbie,
zawsze się cieszę, kiedy dostaję od Ciebie list - jesteś taka mięciutka:)" - napisała dziś do mnie Ewunia, moja druga połówka "Zeszytu z aniołami". Ja od słowa, Ona od obrazu. Wzruszyła mnie, łezki pociekły - te lekkie, ciepłe i mięciutkie. Nie te słone, a szczęśliwe.
Ostatnimi czasy doświadczam aniołów. Tych prawdziwych, ludzkich. Zjawiają się znikąd. Nowi i ci, którzy już są od jakiegoś czasu. Jedną z cech takich aniołów jest to, że zjawiają się wtedy, gdy ich najbardziej potrzebujemy. Często zdajemy sobie z tego sprawę dopiero wtedy, gdy staną obok. A może to tylko wrażenie, bo zawsze ich potrzebujemy? Nie wiem, jak jest z tymi aniołami, ale jak dobrze, że są!

Jakoś dziś tak mi nostalgicznie:)

Te anioły przypomniały mi, że wciąż Wam "wiszę" odpowiedzi na pytania, które zadaliście mi dawno, dawno temu. Nie za górami, nie za lasami lecz całkiem niedaleko, bo na blogu Ani - Pisaninki. A anioły, bo było tam też pytanie o anioły. Jak to szybko z nostalgii można przejść do wstydu! Obiecuję poprawę. Odpowiem. I dodam odpowiedzi na pytania, które dostaję od Was w mailach. Dajcie mi chwilkę, bo znacie mnie - ja z tych, co to wszystko z doskoku.

A tymczasem mogę zrobić coś, o co mnie często prosicie: pokazać mój kącik, w którym nocami zatrzymuję słowa:) Nocami, więc i zdjęcie nocne, bo tylko w ten sposób mogę oddać klimat.
Te dziwne poziome kreseczki na tablicy to cienie pinesek:) A pod pinezkami karteczki stanowiące klocki konspektu powieści, nad którą pracuję.
Pozdrawiam Was cieplutko***


środa, 28 stycznia 2015

Wysłałam przesyłki i miło pogawędziłam sobie z panią na poczcie. Potem małe zakupy w pobliskim supermarkecie. Gdy zbliżałam się do wyjścia, mignął mi punkt lotto. A może tak dać sobie szansę? - pomyślałam. Czemu nie? Dawno tego nie robiłam.

Weszłam. Za ladą uśmiechnięta pani.
- Dzień dobry, przyszłam po szczęście - powiedziałam.
- To dobrze pani trafiła - odpowiedziała.
Zaszalałam i obstawiłam jeden zakład.
- A może spróbuje pani z czymś nowym? - zapytała.
- Czyli?
- Jest teraz ekstra pensja. Losowanie lotto jest jutro, a już dziś może być pani bogata.
- Już dziś, mówi pani.
- Tak. I jutro może pani już nie iść do pracy - kusiła.
- To będzie raczej trudne, bo pracuję w domu.
I w tym momencie usłyszałam głos z tyłu. Za mną stał pan przestępujący nerwowo z nogi na nogę. Wyglądał, jakby naprawdę potrzebował szczęścia.
- Czy te baby zawsze tak muszą marudzić?! - wybuchnął. - No to się kurna wyśpisz!

Kupiłam. Dałam się skusić. Przekonali mnie obydwoje.
Już po losowaniu - nie jestem bogata.
Odrobina prywaty: Gosia możesz dzwonić-odbiorę:)

Nie jestem bogata, ale szczęśliwa. Przed chwilą skończyłam korektę kontynuacji przygód bohaterów "Zeszytu z aniołami". Zrobiłam sobie kubek gorącej niebotycznie słodkiej czekolady, kilka słów tutaj i wysyłam do wydawnictwa.
Teraz dwa dni przerwy i w weekend wracam do kryminału.
Trzymajcie kciuki! Nie tylko za jutrzejsze losowanie:)

wtorek, 11 listopada 2014

Z cyklu: podsłuchane

Podsłuchujecie czasem rozmowy w miejscach publicznych? Wiem, wiem, to nie podsłuchiwanie lecz bycie świadkiem:)
Czasem zdarzają się takie rozmowy, że aż kusi, by wyciągnąć notes i długopis z torebki i dyskretnie zapisać. Zostałam skuszona! I dzielę się.

Miejsce akcji: komunikacja miejska.
Bohaterowie: dziewczynka i chłopczyk w wieku około lat czterech.

- Marzę o tym, by wszystko było zielone, z waty cukrowej i by wszystko można było zjeść. Ty też o tym marzysz?
- Ja marzę o tym, by być na poczcie.
- Takiej z waty cukrowej?
- Może być normalna. Bo ja lubię znaczki.

środa, 5 listopada 2014

Pełnia

Wracałam z poczty sześcio a może siedmiokrotnie dłużej. Trudno jest odmówić sobie spaceru w tak piękny wieczór, a właściwie już chyba noc, jak dzisiaj. Uśmiechnięta kluczyłam znanymi i nieznanymi ścieżkami co chwila patrząc w niebo. Takie czyste! A na nim pełnia.
I nagle przypomniało mi się, że miałam sobie wygooglać informacje o pełni księżyca właśnie. Fakty, wierzenia, mity, cukiereczki. Potrzebuję tego do powieści, którą obecnie mam na warsztacie. Po powrocie zaparzyłam sobie mocną herbatę, okutałam się w ulubiony koc i ułożyłam laptop na kolanach. Pędzel zawsze uważa ten gest za zaproszenie, więc nie musiałam długo czekać na jego ciepłe futerko przy moim biodrze. Wygooglałam. I co?
Kocham internet! To nie tak, że miałam zły humor - wręcz przeciwnie. Że źle się czułam, że było coś nie tak. Nic z tych rzeczy. Ale internet, nawet jak się ma najlepszy humor, potrafi go jeszcze poprawić.
Trafiłam na kilka ciekawych artykułów o pełni, aż dotarłam do takiego, co zniknął ze strony. Komentarze jednak zostały. Pierwszy wywołał ciepły uśmiech: "Podobno podczas pełni ludzie kochający się bardzo za sobą tęsknią". Miłe, prawda? A dalej to już nieźle się bawiłam! Nie będę się rozpisywać, po prostu sobie poczytajcie. Przekopiowałam najciekawsze jak leci, więc nie zwracajcie uwagi na błędy.
Życzę Wam dobrej zabawy:)
  • Mój kolezka wygląda jak wilkolak od urodzenia a jak jest pelnia to jest normalny i wtedy sie upija.
  • Cos w tym moze byc... wczoraj bardzo dlugo nie moglam zasnac :(. A moze dlatego ze o 20 wypilam tigera?
  • Lubie pelnie ksiezyca poniewaz z noktowizorem OB50 na mojej snajperce MacMilan 12,7 moge zdjac taliba z 800 metrow.
  • Podczas pelni cialo czlowieka zmienia sie w Kolende-Zaleską.
  • Miało być o przodkach a piszą o indianach, nie mam czerwonoskórych wśród swoich przodków .
  • Generalnie mam gdzieś pełnię tylko wkurza mnie jak ryby nie biorą.
  • Czy wiecie jaki jest wpływ księżyca na doroszkarstwo w Chinach?
  • A o co w tym wogule chodzi bo ja mam tylko 12lat.
  • Ja w pelnie robie zawsze soczysta kupę:)
A jak na Was działa pełnia?
A może wiecie coś, czego nie uda mi się wygooglać? :)

piątek, 31 października 2014

Biedronka

- Na zakupach pani była, pani Moniczko? - zaczepił mnie sąsiad.
- A tak. Owoce i warzywa. Jesienią trzeba się troszkę powspomagać - odpowiedziałam unosząc nieco torbę.
- Bardzo mądrze, pani Moniczko. Bardzo mądrze. Widzę szczypiorek - rzekł.
- Lubię szczypiorek.
- Bardzo mądrze, pani Moniczko. Szczypiorek jest dobry na wnętrzności.
Poczułam się bardzo mądra, a na schodach jeszcze mądrzejsza, bo mniej więcej w połowie wspinaczki wpadłam na pomysł, jak zamienić na chwilę jesień w wiosnę. W kuchni rozpakowałam cały arsenał, poupychałam w odpowiednie miejsca i zrobiłam sobie szczypiorek ze śmietaną. Wiosna jak nic. Wyszło słońce, zaśpiewały ptaki, niemal zobaczyłam motyle, a moje wnętrzności wzdychały z wdzięczności.

Skąd te zakupy? No właśnie. Kilka dni temu dotarło do mnie, że niezależnie w jakim punkcie, momencie, warunkach i stadium życia się znajduję, to jest ten moment, że powinnam czuć się w pełni szczęśliwa. Dlaczego? Bo na naszym osiedlu tydzień temu otworzyli Biedronkę.
Dzięki czemu ta wielka prawda do mnie dotarła? Z zasłyszeń, obserwacji, podsłuchów wręcz. Od jakiegoś czasu zmieniły się bowiem rozmowy na naszym osiedlu. Zanikło zwyczajowe "Cześć, co u ciebie?" i "Dzień dobry, jak zdrówko pani?". Zamiast tego "Cześć, byłeś już w Biedronce?", "Dzień dobry, była już pani w Biedronce?". Zrozumiałam, że Biedronka to sedno życia, cel, nirvana.

Powędrowałam dziś do OBI po farby. Tak się składa, że Biedronka stoi po drodze. Nawet dwa razy, bo w tę i z powrotem. Idąc w jedną stronę, rzuciłam ledwie okiem i poszłam dalej. Krocząc zastanawiałam się, co to było za rzucenie. Ciekawskie? Tęskne? Spacery służą rozmyśleniom, więc wracając już wiedziałam, że ulegnę. Bo jak można żyć wśród dalszych, bliższych i najbliższych sąsiadów i odstawać od nich?! Poza tym zaczęłam odczuwać strach, bo nie oszukujmy się: wcześniej czy później i mnie ktoś zada pytanie, czy już tam byłam! A ja nie lubię się bać, nie lubię adrenaliny, ryzyka. Ja lubię żyć spokojnie, szczęśliwie i być w porządku. Bo przecież kłamać nie będę, a nie wiem, jak zniosłabym ten wzrok karcący za takie przewinienie, jak nie bycie. A widziałam, jak patrzą!

Chwilę po przekroczeniu progu wiedziałam, że presja społeczna to siła. Z całą pewnością większość, jak nie całe osiedle już tu było. Skąd taki wniosek? Pustki na półkach. Ogarnął mnie wielki wstyd. Ci, którzy nie byli do tego samego dnia, co ja, byli w tym samym momencie. Z obłędem w oczach pakowali swoje wózki. Ilość sztuk wózków na rodzinę - tyle, ile członków rodziny. Wiem, że nieładnie, ale pozaglądałam w koszyczki i zobaczyłam najbliższy los kilku rodzin.
Kobieta zdecydowała się na dietę jogurtową. Mam nadzieję, że znalazła - w necie zapewne - taką, że można jogurt jeść do woli, bo inaczej przez najbliższy miesiąc jej wnętrzności nie zobaczą nic innego. Szczypiorku chociażby. A może cała rodzina na dietę przechodzi? Z kuzynostwem zapewne. Bądźmy optymistami.
W koszyku starszej pani trzy olbrzymie pudła proszku do prania. Zarobi się (zapierze) kobieta na śmierć! W optymistycznej wersji zobaczyłam w wyobraźni gromadę wnuków, które babcię kochają i z całą pewnością jej pomogą. Gdzie ona to wszystko wywiesi do wysuszenia?
W jednym z domów przez kilka tygodni będzie pomidorówka. Spojrzałam na dwójkę dzieci przyczepionych do nogawki ojca z nadzieją, że jednak wybrał za żonę i na ich matkę kobietę z wyobraźnią, która potrafi i gulasz ugotować i spaghetti, pulpety może. Te dzieci nie zasłużyły na wieczną pomidorówkę! Żadne dziecko na to nie zasługuje.
Takich historii było więcej. Co koszyk to los. Ja utknęłam przy stoisku owocowo-warzywnym. Kosz przy koszu, ściśle, upojnie, miłośnie wręcz. Dawno nie miałam siniaków na nogach i niech tak zostanie. Wrzuciłam trochę dobra do koszyka, po drodze zajrzałam do lodówki i sięgnęłam po fetę. Uwaga mieszkańcy mojego osiedla! Drzwi lodówki zamykają się same tuż po ich otworzeniu. Ale pewnie już to wiecie - byliście przede mną. Jak dobrze, że mózg ma tak mocny pancerz, ale bolało jak cholera.
Przy kasie się ostałam, ale nie ma tego złego, bo wzięłam z półki "Moje smaki życia" i przeczytałam od deski do deski. To miło, że była taka kolejka, bo w domu nie miałabym na to czasu - praca czeka. Wróciłam w pełni świadoma, że jestem społecznie w porządku, że żyję we wspólnocie i że nie tylko nie muszę się obawiać pytań, ale mogę chodzić po osiedlu z podniesioną głową.
Veni, vidi, vici. Tak, przybyłam, zobaczyłam, zwyciężyłam. To ostatnie po starciu z lodówką. Nie wiem, jak jest po łacinie "nieprędko tu wrócę", ale nieważne. Nie muszę być aż tak mądra. Ważne, że jestem szczęśliwa!

niedziela, 26 października 2014

Zbiór opowiadań "Każdego dnia..." - recenzja

"Każdego dnia los może przynieść nam szczęście. Trzeba tylko umieć patrzeć..." - tak zaczęła swoje opowiadanie Magdalena Witkiewicz. Czym jest szczęście? Dla każdego z Autorów opowiadań zebranych w antologii "Każdego dnia..." to coś zupełnie innego. Autorzy są wyjątkowi. Część nazwisk rozpoznamy od razu, część kojarzymy z mediów i internetu, część zechcemy poznać po przeczytaniu. Co łączy tych ludzi? Uwaga życia.

Rzadko czytam opowiadania. Bo nie lubię? Nie, skądże znowu! Jestem po prostu czytelnikiem długodystansowym. Jestem zaganianą kobietą, czytam z doskoku w ciągu dnia, na dłuższą przyjemność pozwalam sobie przed snem. Lubię powieści, długie historie. Lubię je przerywać, by do nich wrócić. Z każdą nową książką buduję sobie namiastkę stabilności.
Z opowiadaniami jest tak, że zaczynają się z pierwszym łykiem gorącej kawy, a kończą z ostatnim, już zimnym. Nie ma do czego wracać. Zawsze można przeczytać kolejne, prawda? Nie tym razem. Nie w przypadku zbioru opowiadań "Każdego dnia...". Zdarzają się chwile, które budzą emocje lub zatrzymują powodując refleksję, potrzebę zastanowienia się. Takie są te opowiadania. Nie da się ich czytać jednym ciągiem, jedno po drugim. Po skończeniu każdego opowiadania wkładałam zakładkę, zamykałam książkę, odkładałam na stoliczek obok pustej filiżanki i zaglądałam w siebie.

Jolantę Radomską, z racji tego, czym się zajmuję, znałam dotychczas jako Panią Niteczkę. Widziałam, jak rozwija się przez ostatnie lata, jak dopracowuje projekty, jak brnie twórczo do przodu. Wiedziałam, że boryka się z chorobą i że tworzenie jest dla niej pewnego rodzaju terapią. Teraz poznałam inną Jolę. Teraz wiem, jak poważna jest jej choroba, ten smok i wiem, że szycie to nie jakaś tam terapia lecz jej życie. Poznałam niezwykle silną kobietę, nieco szaloną, zabawną. Pisze o codzienności, której my nie znamy, której nawet nie potrafimy sobie wyobrazić. Mogłaby się zamknąć w tym swoim świecie, w tym niezrozumieniu, ale Jola wychodzi z tej skorupy. Jola się nie użala. Jola upada, podnosi się i żyje. I pięknie pisze!

Olga Bończyk zrobiła coś wydawałoby się trywialnego: pokochała siebie. Bohaterstwo? Tak! Ilu z nas patrząc w lustro widzi przyjaciela? Ilu z nas ma ochotę ze sobą porozmawiać, tak szczerze, od serca? Przyznać się do błędów i słabości, opowiedzieć o radościach, zdefiniować szczęście. Zdać sobie sprawę z życia po prostu, z naszego miejsca w nim i z niego w nas. "Bo to wielkie szczęście wiedzieć, do jakiego celu zmierzamy". Po przeczytaniu tego opowiadania wręcz ciągnie nas do lustra. Ja się nie oparłam!

I wreszcie Gabriela Gargaś - inicjatorka projektu uwieńczonego tą książką. Tutaj wielki ukłon i podziękowania. Jak dobrze, że istnieją na świecie ludzie, którzy budzą się z pomysłami lub wpadają na nie pomiędzy jedną codzienną czynnością a drugą i potem je realizują. Gabriela napisała o zwyczajności. Wciąż za czymś tęsknimy, czegoś pragniemy, chcemy więcej, chcemy zmian, emocji, ekscytacji. A wystarczy stworzyć listę zwyczajności, jak zrobiła to Autorka, by mieć się do czego uśmiechać. Pragnijmy, marzmy i tęsknijmy, bo przed nami przyszłość, która jest z natury zaskakująca. Ale bądźmy tu i teraz, bo ono nie jest takie zwyczajne. Ponownie przytoczę słowa Magdaleny Witkiewicz: "Trzeba tylko umieć patrzeć".

Poprzestanę na tych trzech historiach i gorąco zachęcam do poznania reszty. Zapewne dziwnie to zabrzmi, ale można nie przeczytać tej książki. Świat się przecież nie zawali. Jednak jedno Wam powiem - ja, kobieta po lekturze - nieprzeczytanie jej jest dla mnie jak nie wpuszczenie do domu gościa, który stoi na wycieraczce i puka przestępując z nogi na nogę. To jak nie wpuszczenie do życia wartościowego człowieka, a w tym przypadku wielu ludzi. Jak się czuję po przeczytaniu tych opowiadań? Czuję się wzbogacona wartością, jaką daje poznanie człowieka. Czuję się silniejsza, bo jesteśmy tak silni, jak ludzie obok nas. Uśmiecham się na myśl, że ci ludzie ze swoimi historiami pozostaną przy mnie. Tym jest dla mnie ta książka.

Opowiadania łączy to, że każde zaczyna się od słów "Każdego dnia...". We wstępie napisałam, że Autorów łączy uwaga życia. Łączy ich jeszcze jedno: każdy z nich zrzekł się honorarium na rzecz dzieci chorych i niepełnosprawnych wspieranych przez Fundację Marka Kamińskiego, który daje się jeszcze lepiej poznać w swoim opowiadaniu. Człowiek jest taki, jaka jego historia.

Wydawnictwo: Salwator
Data wydania: 2014-10-01
Kategoria: Literatura piękna
Liczba stron: 160
Autorzy: Marek Kamiński, Olga Bończyk, Anna Pawłowska-Pojawa, Magdalena Witkiewicz, Marta Fox, Ewa Foley, Jolanta Radomska, Ewelina Skarżyńska, Przemek Kowalik, Magdalena Steczkowska, Tomasz Żółtko, Małgorzata Warda, Natalia Karcz, Katarzyna Michalak i Gabriela Gargaś

środa, 22 października 2014

Rozwiązanie konkursu

W imieniu Kajtka bardzo dziękuję wszystkim Młodym Czytelnikom i jednocześnie wielbicielom mojego młodego bohatera za tak duży odzew. Nie spodziewaliśmy się aż tylu podbitych serc! :)
Bardzo nas wzruszyliście, więc każdy z Was dostanie mały kajtkowy upominek :)
Za chwilkę Kajtek napisze maila do każdego z Was. 

Natomiast kajtkowa torba wędruje do Weroniczki - niech Ci się dobrze nosi!

Taki oto list Kajtek dostał od Weroniczki:

Cześć Kajtek!
Mam na imię Weronika i właśnie się zorientowałam, że się nie poznaliśmy!
Dziwne, bo znam już Karolcię i Mikołajka – pasowałbyś do naszej paczki :-)
Ja nie potrafię jeszcze pisać – właśnie poszłam do pierwszej klasy – ale uczę się i może też będę pisała kiedyś pamiętnik... Z czytaniem też na razie nie radzę sobie tak, jak Ty, ale to nie szkodzi, bo Mamusia i Babcia czytają mi na zmianę. A wiesz, bardzo lubię chodzić do biblioteki i wypożyczać książki – pierwszy raz Mamusia zabrała mnie gdy miałam dwa latka ;-) Od tego czasu ciągle coś czytamy!
Myślisz, że ta Twoja p.Monika wzięłaby pod uwagę moje zgłoszenie? Może wstawisz się za mną? W końcu sam mówiłeś, że p.Monice się tylko wydaje, że ma wpływ na to, co robisz ;-)
Podoba mi się bardzo torba, na której jesteś. Może to byłby dobry początek, a na urodziny, które już niedługo poproszę Rodziców o „Zeszyt z aniołami”...
Mam nadzieję, że niedługo się poznamy!
Pozdrawiam Cię serdecznie
Weronika

niedziela, 19 października 2014

Rozmowy domowe

Siedzę nad terminowym zamówieniem - dużo do zrobienia, czas się niebezpiecznie kurczy.
Przychodzą moi Młodzi.

- Może jakoś możemy pomóc?
- Pomożecie, jak na dziś opanujecie kuchnię.
- Ok.
- W lodówce jest kurczak do rozebrania.
- To znaczy?
- Obedrzeć ze skóry, wyłamać kończyny, wyrwać piersi.
- Nie ma takiej opcji.
- Ale można to połączyć z przyjemnością i wyżyć się bezpiecznie.
- Co masz na myśli?
- Wystarczy wyobrazić sobie, że to nie kurczak, tylko ktoś konkretny.
- ...
- No, nie patrzcie tak. Czasem trzeba, a to nieszkodliwy sposób na wyżycie się.

Spojrzenia, milczenie, oddalające się kroki, dźwięk zamykanych drzwi, a zza nich:
- A mama pisze książki dla dzieci.

niedziela, 12 października 2014

Wypleść marzenia

Są marzenia i marzonka
Z marzeniami jest tak, że choć ulotne, enigmatyczne, efemeryczne wręcz, to można je skategoryzować. I nie chodzi o wielkie jak podróż do Chin, czy małe o filiżance kawy. Marzenia dzielą się na takie, do których spełnienia musimy dążyć sami, musimy w to włożyć pracę, czas, zaangażowanie, siebie, czasem coś poświęcić. Są takie, które się nie spełnią, jeśli ktoś lub coś nam nie pomoże, nie pojawi się w naszym życiu. To może być człowiek, może być przypadek lub po prostu znalezienie się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu. Są też takie marzenia, które się spełniają zanim je się wypowie. Coś się wydarza, a my mówimy: nawet o tym nie marzyłem! Ale wiemy, że to jak spełnienie marzeń.
Są marzenia-postanowienia. Pierwsza myśl to te noworoczne, których okres ważności często mija zanim się je jeszcze zapisze. A jeśli już, to ileż razy zapisywaliśmy je w miejscu, do którego już później nie zajrzeliśmy! Nie zapisuję, bo przecież wiem co postanowiłem i pamiętać będę. A tu guzik! Postanowienia mają skłonności i predyspozycje do alzheimera i to jakoś tak z mety do najcięższego stadium, bo zamiast gdzieś w codzienności od czasu do czasu zanikać, one od czasu do czasu się pojawiają. Ale może później. Później nie nadchodzi nigdy.

Któregoś dnia zamarzyłam o fotelu bujanym. Prosta rzecz: pójść, kupić, posiąść i mieć. Nie, nie o taki fotel mi chodziło. Zamarzyłam sobie, że kiedyś, gdy będę już radosną staruszką, zasiądę na radosnym fotelu bujanym, pomalowanym na radosny kolor, będę się radośnie bujać, a radość będzie wszechobecna z tak prostego powodu jak to, że sama sobie go uplotłam. Zamarzyłam sobie.
Pamiętam chwilę, gdy postanowiłam sama sobie napisać książkę. Miałam wtedy lat dziesięć. Upłynęło trzydzieści lat i mam ją w dłoni. Kiedy kilka dni temu usłyszałam, że w naszym Domu Kultury jest kurs wikliniarski, przeliczyłam szybciutko: trzydzieści lat zanim za fotel się zabiorę, będę miała wtedy siedemdziesiąt - to dobry czas, by zacząć się bujać. Nie mogłam nie pójść na ten kurs. Toż to ostatni dzwonek!
Te godziny były mi tak bardzo potrzebne. Nie przyniosłam arcydzieł lecz małe koszmarki, ale moje. Nasze - właśnie nasze, bo nie poszłam sama i to było najpiękniejsze. Nieważne, co się robi, jak się robi, czy wychodzi, czy wręcz przeciwnie - ważne, że ktoś jest obok.
Od koszyka do fotela długa droga. I co z tego? Będę miała ten swój fotel! Dwa fotele. Dwa w radosnych kolorach: jeden zielony, drugi wrzosowy. Nie wiem, co się wydarzy przez najbliższe trzydzieści lat, ale zrobiłam pierwszy krok. A życie przecież składa się z kroków.

Nasze koszmarki:)


niedziela, 28 września 2014

Konkurs dla Młodego Czytelnika

Poprzedni weekend spędziłam na Festiwalu Książki dla Dzieci i Młodzieży w Warszawie. To były dwa niezwykłe dni pod wieloma względami, ale najważniejsze były dzieci! Te małe, przepełnione radością, ciekawskie przytulaki:) Dziękuję wszystkim, którzy przyszli specjalnie po to, by mnie poznać oraz tym, którzy "potknęli się" przypadkiem o mój stolik i zatrzymali się, by zamienić kilka słów. Powiem tak: ja chcę więcej!
Nie mogę również nie pochylić czoła przed Rodzicami, którzy przyprowadzają swoje pociechy w takie miejsca - w miejsca, gdzie pachnie papierem, farbą drukarską, a bohaterowie książek aż wyrywają się spomiędzy kartek, by maluchy mogły poznać ich historie i przygody. Brawo Rodzice! Tak trzymajcie:)

Tuż przed pakowaniem walizki przyszła myśl: "Nie mogę jechać z pustymi rękami!". I tak narodził się pomysł na konkurs:) Wszystkie dzieci, które dane mi było poznać osobiście, dostały karteczki z instrukcjami, ale są i inni Czytelnicy "Zeszytu z aniołami". Dołączycie do grona przyjaciół bohaterów książki?:)

Oddaję głos Kajtkowi!


Cześć! Mam na imię Kajtek. Czy my się znamy? Łatwo mnie poznać – wystarczy przeczytać mój dziennik „Zeszyt z aniołami”. W nim dzień po dniu opisuję moje życie, moją cudowną rodzinę, wspaniałych przyjaciół i oczywiście przygody. Dużo się u mnie dzieje!

A znasz Monikę Madejek? To ona mnie wymyśliła. Nie zawsze ma wpływ na to, co robię, ale to tak między nami – niech myśli, że ma nad wszystkim kontrolę.
Wczoraj uszyła torbę i namalowała na niej mnie. Pomyślałem, że powinna trafić do kogoś, kto mnie lubi i podsunąłem Monice pomysł, by zorganizować konkurs. Zgodziła się! 

Wystarczy, że napiszesz, czy podoba Ci się mój świat, moje przygody i czy dobrze się bawiłeś czytając „Zeszyt z aniołami” (dorośli nazywają to recenzją), a torba może być Twoja. Czekam do 20.10.2014 r. pod adresem szufladaduszy@wp.pl.

Wszystkie recenzje znajdą się na blogu autorskim Moniki w specjalnej zakładce. Już nie mogę się doczekać!
Kajtek


 

niedziela, 6 lipca 2014

Wygrałam

"To nie tak, że nic nie poczułem. Przecież jestem człowiekiem.
Moralność. Zanim poznałem jej definicję już wiedziałem, że nie istnieje. Nosiłem wtedy szorty, miałem porozbijane kolana, brud pod paznokciami i z dnia na dzień więcej rozumiałem.
Straciłem mnóstwo czasu na rozmyślania, a tak łatwo poszło. Zadziwiające, jak łatwo poszło. Poczułem, jakby świat się na chwilę zatrzymał. Jego świat zatrzymał się zupełnie.
Zdziwił się, kiedy zorientował się, że to już koniec. Mówią, że przed śmiercią widzi się całe swoje życie. Film na szybkich obrotach. Bzdura. Gdyby tak było, nie byłby taki zdziwiony, bo znalazłby w nim odpowiedź. A może po prostu był tak głupi, że ta chwila pomiędzy jego marnym życiem a zgaśnięciem była zbyt krótka, by do niego dotarło.
Łatwo poszło.
Żałuję tylko, że opuścił ten świat bez okazania skruchy. Ale czy można się po kimś takim wiele spodziewać?"

Tak zaczyna się moja nowa powieść. Tym razem skierowana do dorosłego czytelnika. Troszkę drżę na myśl, że się tego podjęłam, ale cóż znaczyłoby życie bez wyzwań, prawda?:) Poza tym mam Muzę. Bo kto powiedział, że tylko mężczyźni mogą mieć muzy? Z Muzą wszystko jest łatwiejsze!

Mały bunt na domowym pokładzie. Żaden krwawy, raczej na sportowo poszło. Po jednej stronie boiska drużyna "powinnam, muszę, nie mogę", po drugiej "chcę, mam ochotę, bo tak". Nie szyję, nie brudzę pędzelków farbką do tkanin, nie babram się w masie - nietrudno zgadnąć, kto wygrał.
Siedzę na skrzyni na balkonie. Pełna woli walki z tego meczu wyszłam, więc z przekonaniem Pędzla, że skrzynia jest dziś moja trudno nie było. Leży teraz u moich stóp, chyba nawet nie obrażony, bo od czasu do czasu budzi się i liże moje palce. A może wcale się nie budzi, tylko śni mu się coś przepysznego? Wszystko mi jedno skoro robię to, na co mam ochotę - piszę.
Obok mnie dwa notesy i pudełeczko z karteczkami zapisanymi myślami, zdaniami, akapitami. Klikam, wklepuję, porządkuję. Chcę mieć wszystko w jednym miejscu zanim wyjadę na wakacje. Nie wiem, czy będę miała tam dużo sposobności do pisania, ale zabiorę notes i coraz bardziej przejrzysty po tym moim meczu konspekt. Najwyżej po powrocie znów rozegram mecz, wygram i zabiorę się za porządki.
Tak mi dobrze!
Jak nie patrzeć, życie jest piękne:)

niedziela, 18 maja 2014

Wśród nocnej ciszy

Pierwsza w nocy. Maj w pełni, ale chyba pierwsza taka ciepła noc. Wyszłam na balkon, przysiadłam na starej skrzyni przykrytej miękkimi zielonymi kocami. Maleńką chwilę potem pojawił się Pędzel i popatrzył na mnie wzrokiem: "Hola, hola człowieku! Nie zagalopowałaś się przypadkiem? To moje miejsce". Ma kot rację, pomyślałam. Skrzynia stoi tu już od dawna, a ja nie mam zbyt wiele czasu, by się nią nacieszyć. Mogłabym co prawda klasyczną ulubioną filiżankę na kawę zamienić na to wielkie naczynie w kształcie filiżanki mieszkające w kuchennej szafce, ale nie wiem, czy moje serce by to zniosło. Zamiast tego przeciągam te przerwy w pracy aż do ostatnich łyków zimnej kawy i pozwalam sobie na kolejny nadprogramowy rozdział książki. Ale i tak z racji częstszego zasiedzenia - tudzież zależenia - skrzynia należy do Pędzla. Zielone koce też już jakby nie moje.
Miejsca było wystarczająco dla nas dwojga i pewnie tylko dlatego Pędzel mnie nie zepchnął. A może po prostu dobrze go wychowałam? Delektowaliśmy się obydwoje tym ciepłem, nocną ciszą, dziwnie szafirowym o tej porze niebem upstrzonym małymi, miejscami migoczącymi punkcikami. Siedzę z głową opartą o ścianę, patrzę przed siebie widząc i nie widząc jednocześnie. Uśmiecham się, nie myślę, wdycham, wzdycham i szczęście czuję na podniebieniu. Takie naturalne, bez podjadania. Jaki piękny świat! Częściowo bliski, częściowo odległy, a jakby we mnie. Cały.

I nagle beknięcie. Z ławki stojącej dwa bloki dalej a jakby tuż obok. Aż podskoczyłam, a Pędzel zerwał się na niemal równe cztery nogi.

Znacie takie piękne ciche noce? Czujecie je?
Czym jest beknięcie w taką noc?
Czystą profanacją!

sobota, 18 stycznia 2014

Są takie dni

Są takie dni, gdy musisz zrezygnować z przestawiania budzika na drzemkę i drzemkę kolejną. Poranki, w których zdajesz sobie sprawę, że łóżko, na którym zaledwie wczoraj nie mogłeś się wygodnie umościć do snu, jest najwygodniejszym i najwspanialszym meblem na ziemi. A budzik, gdyby żył, to już by nie żył.
Są takie dni, gdy przed wyjściem z domu postanawiasz szybciutko nastawić pranie i chwilę potem płyn do płukania tkanin wyrywa Ci się z rąk i upada na podłogę. Butelka nie pęka ot tak sobie, byś mógł ponarzekać na badziewność plastiku lecz spada nakrętka, a ty uświadamiasz sobie, że po raz kolejny jej nie dokręciłeś. "Co mi po tej świadomości" - myślisz klęcząc ze ścierką i plamiąc spodnie, w których właśnie miałeś wyjść.
Są dni, kiedy cukiernica również postanawia poddać się grawitacji i ląduje wprost w miskę z kocią karmą rozchlapując tę cholerną galaretkę z kawałkami czegoś tam po kuchni i nie wiedzieć jakim cudem po przedpokoju. Ale ty wciąż jesteś twardy, bo nie możesz się zdecydować, nad czym bardziej warto zapłakać.
Są takie dni, w których twój kot postanawia popełnić samobójstwo poprzez samopodpalenie wsuwając beztrosko ogon na palnik pod czajnikiem z gotującą się wodą. Smrodzi cały dom niemiłosiernie i pozostawia po sobie chmurkę sadzy, gdy uświadamia sobie, że jednak chce żyć i rusza z kopyta.
Są takie dni, gdy wciąż nieprzytomny wsiadasz do taksówki, bo autobusem już na pewno nie zdążysz i prosisz kierowcę, by zawiózł cię w miejsce, w którym właśnie jesteś, a na pytanie kierowcy: "Czy na pewno?" odpowiadasz pytaniem, czy widzi w tym jakiś problem. Kiedy mówi: "Pięć złotych", odpowiadasz, że jest niezwykle uprzejmy, bo wczoraj za taki sam kurs zapłaciłeś szesnaście złotych.
Są takie dni, gdy jadąc w końcu we właściwe miejsce tą taksówką patrzysz nieprzytomnym wzrokiem przez okno i widzisz ciężarówkę z napisem "świeże owce" i wcale cię to nie dziwi. Musi minąć dziesięć minut, by dotarło do ciebie, że obok napisu widziałeś jabłka, gruszki i wiśnie i kolejna minuta na przemyślenia, jak to się ma do owiec.
Są takie dni, gdy taksówkarz okazuje się człowiekiem, który już niejedno pewnie widział i ma zdolności do ratowania twojego poczucia chwiejnej równowagi psychicznej. Dobry człowiek, który na twoje pytanie, czy to możliwe, by tamten wóz jechał bez kierowcy odpowiada łagodnym głosem: "Spokojnie, był na angielskich numerach".
Są takie dni, że wysiadając z tej taksówki już bardziej przytomny zerkasz na jej numer boczny, powtarzasz kilka razy w pamięci, a będąc już w windzie czym prędzej zapisujesz na starym sfatygowanym paragonie. Przyda się przy następnym zamawianiu taksówki - "Poproszę taksówkę, tylko nie z numerem...". Musisz tylko pamiętać, by wymyślić logiczną wymówkę, która tego miłego taksówkarza nie skrzywdzi.
Są takie dni.
A co, jeśli to jeden dzień i ledwie dochodzi dziesiąta rano?
Człowiek czasem miewa przechlapane!

poniedziałek, 11 listopada 2013

Maleńkie zatrzymanie

Dzisiejszy wieczór jest jakiś inny. Może dlatego, że rzuciłam pracę w środku dnia. Nie, nie zupełnie, tylko na dziś. Postanowiłam nagle, że zrobię to, na co mam ochotę, choć w chwili postanowienia wcale nie wiedziałam, na co mam ochotę poza tym, by rzucić robotę.
Wzięłam prysznic w samo południe. Taki dziki zachód inaczej. Nałożyłam odżywkę na włosy, zawinęłam szeleszczącą folią. Potem maseczka na twarz, i druga i trzecia, bo jak szaleć, to szaleć. W końcu otworzyłam notes, wyłączyłam radio, odłączyłam się od sieci i uderzałam w klawisze, aż ścierpły mi plecy. Te papierowe notatki robione od miesiąca najpierw wzdychały, potem skamlały, krzyczeć zaczęły całkiem niedawno, a dziś to ja już wrzask usłyszałam. Jak mi się cudownie pisało!

Ostatnio wciąż przekraczam zenit moich możliwości, choć powinien być jeden - stabilny, nieprzekraczalny. A tu się łobuz wciąż przesuwa, uskakuje i słyszę jak chichocze. Walczę z czasem, który staje się dla mnie coraz większą zagadką i nie potrafię jej rozszyfrować. Nadal też nie potrafię sklonować swoich łapek, ale może powinnam się pogodzić z tym, że domowymi sposobami się nie da.

Ostatnio dużo się u mnie dzieje. Zamówienia, książka i inne ważne sprawy. Mała – a raczej jednak duża – rewolucja w moim życiu. Nie będę o tym pisać. Wystarczy, że czuję. Jedni uczucia wyrażają, inni tłumią, a ja sobie przeżywam. Zamieszanie niemałe, ale wszystko idzie w dobrym kierunku, a przecież o to chodzi, prawda?

W sobotę siedziałam na fotelu dentystycznym, w tle Eros Ramazzotti zapewniał mnie, że wciąż go zadziwiam wszystkim co robię, że go zaskakuję (Tu mi stupisci ancora in tutto quel che fai mi meravigli ancora). W sumie niewiele robię, pomyślałam. Ale to miłe, że zaskakuję. I pomyślałam, że to cudowne, że są na świecie mężczyźni, którzy potrafią tak pięknie łagodzić. Słowem, spojrzeniem, głosem.
- Czy pani się uśmiecha? - usłyszałam i otworzyłam oczy.
- Przepraszam - powiedziałam, a właściwie usiłowałam, bo chyba wszyscy wiedzą, jak się rozmawia z dentystą mając otwartą buzię i ligninowe korki. Swoją drogą, ciekawe jak zauważyła, że się uśmiecham?!
- Proszę nie przepraszać - zrozumiała! - W tym miejscu to dość rzadki widok. Zwłaszcza zanim skończę, bo potem każdy się cieszy, że wychodzi.
A czasem tylko wystarczy zadziwić i zaskoczyć takiego Erosa i nic nie boli.

Tak, dzisiejszy wieczór jest jakiś inny, bo ja jestem jakaś inna. Spokojniejsza? Zrelaksowana? Zadowolona? Nie myśląca o jutrze?
O kurcze! Właśnie pomyślałam:) To co? chyba czas na wieczorny tym razem prysznic:)

niedziela, 6 października 2013

Przed nami kolejny słoneczny dzień, więc wstałam o wiele szybciej, niż przez ostatnie ciemne poranki. Nie jestem jeszcze gotowa na jesień! Owszem, spacery staną się coraz bardziej kolorowe, a miejsca między kartkami książek zapełnią się nowymi pięknymi listkami, ale zimna nie chcę. Jeszcze nie teraz.

Przełykałam ostatni kęs jajka na miękko, gdy rozśpiewał się telefon. Dzwonił przyjaciel internetowy.
- Nie ma Cię na facebooku, nie ma notki na blogu handmade'owym, nie ma na autorskim. Już to mnie zaniepokoiło. Ale jak zobaczyłem, że na kulinarnym nowego żarełka nie ma, myślę sobie: jest źle. Jak dobrze, że odebrałaś!
Jestem, żyję. Jem. Tylko znów wpadłam w wir niedoczasu. Handmade'jki zajmują mi sporo czasu. Do tego remont, a dokładniej sprzątanie po nim najpierw w międzyczasie, potem przyspieszenie, bo po dwóch miesiącach niebytu wracał Syn, a w jego pokoju miejsca tyle, co na lekarstwo. Po jego powrocie potrzebowałam czasu, by ponownie przyzwyczajać się, że nie jestem sama. Pół bułki i pomidor nie wystarczały już na wypasione śniadanie. Najpierw musiałam przyzwyczaić się, że syn nie wraca na noc, po jego powrocie dwóch tygodni, by przestać wpisywać na listę rzeczy do zrobienia pozycji "obiad".
A wieczorkami piszę. Niektórymi, bo czasem padam. I jeśli miałabym wybierać między dłuższym letnim ciepełkiem a dłuższymi wieczorami, to ja już na to zimno przestałabym narzekać!

Wcale nie pomiędzy lecz równorzędnie ze wszystkim, co robię, cieszę się z nowej podłogi. Tylko ona się zmieniła, a mieszkanie wygląda zupełnie inaczej. W życiu ważne są tylko chwile, w domu czasem podłogi. 
Remontowe dni również spędziłam milutko w towarzystwie dwóch wygadanych przystojniaków z poczuciem humoru mojej kategorii. Pierwsze spotkanie było nieco niefortunne - przywitałam ich z rozpiętym rozporkiem. Na szczęście mężczyźni zazwyczaj kierują wzrok wyżej, zwłaszcza jak się stoi do nich przodem. Szybko załapaliśmy kontakt. Zresztą Pędzel też, a nie ma jak kocie wyczucie. Pędzel jest takim moim papierkiem lakmusowym na dobrych ludzi. Byłam pewna, że ten koci bohater, który ucieka nie tylko przed odkurzaczem ale i przed mopem, przed tymi wszystkimi szlifierkami, wiertarkami i innymi głośnymi sprzętami schowa się na te dwa dni gdzieś w zakamarku, gdzie będę mu musiała donosić posiłki. Ale nie! Obserwował wszystko z uwagą. Pojawiał się nagle nie wiadomo skąd w najdziwniejszych miejscach. Wystarczyło spojrzeć po prostu gdzieś, a on tam był. Był wszędzie. Patrzył chłopakom na ręce, zagadywał (kto zna Pędzla, wie o czym mówię). Na własnej sierści sprawdzał stan pyłu rozbiegając się i robiąc ślizgi. Potem jeszcze małe turlanko i test przeprowadzony. Jeszcze kilka dni po remoncie paradował bez połysku. W każdym razie dzięki jego zaangażowaniu i niezaprzeczalnym kompetencjom niespełna godzinę po rozpoczęciu remontu został jednogłośnie obwołany inspektorem budowlanym. W przerwach rozmawiał z chłopakami jak równy z równym. Gdy rozmowa zeszła na temat wychodzenia na spacery, milczał odwracając wzrok. Cóż, tematu nie ma, bo Pędzel nie wychodzi. Ale gdy rozmowa zeszła na kobiety, rozgadywał się na całego. Okazało się, że tak jak Marcin, gustuje w blondynkach.
Długo by pisać, bo mimo faktu pod szyldem "remont" to były naprawdę przemiłe dni. Sprzątanie po nie było tak kolorowe, ale już o tym zapomniałam. Podłoga piękna i przyniosła jeszcze jedna radość. Otóż Pędzel, przyzwyczajony do bezpiecznej wykładziny, nie wyrabia na zakrętach. Może jestem wredna, ale strasznie to zabawne:) Podejrzewam, że pod tym już błyszczącym futerkiem jest niejeden siniak. Przydałyby się dwie pary maleńkich skarpetek z gumkami. Jest ktoś, kto by je wydziergał? Zapytam Pędzla o wymarzony kolor:)

wtorek, 20 sierpnia 2013

"Witam Pani Moniko,
przeczytałam Pani książkę i mogłabym o niej wiele napisać, zbyt wiele jak na maila pisanego w pracy (wiszą nade mną), więc napiszę wieczorkiem w domu. Teraz słów kilka, bo od dwóch dni intryguje mnie jedno pytanie i muszę, zwyczajnie muszę je zadać:) Ja wiem, że Empik, wiem że Matras, wiem że miła księgarenka na moim rynku, ale dlaczego "Zeszyt z aniołami" sprzedaje na internecie Zakład Budowlano-Instalacyjny?!:)"


No i jak mam odpisać na tego maila?:) 
Wiem, że o opasłych tomiskach mówi się "cegła", ale to raptem 160 stron! Na zaprawę się nie nadaje. Ocieplenie rur? Zabezpieczenie na czas transportu? A może to firma exportowa i dla umilenia kierowcom tira chwil w kolejce na granicy?
Kolejna tajemnica wszechświata :)

czwartek, 15 sierpnia 2013

Tuż przed rewolucją

Lato trwa, ale przyszły te dni, gdy rankiem po wstaniu z łóżka trzeba założyć skarpetki zanim słońce na dobre się nie obudzi. I balkonowa winorośl zaczyna się pięknie czerwienić.
Siedzę przy biurku, sączę kawę i chrupię migdały. Na kolanach Pędzel, który od kilku dni nie odstępuje mnie na krok i wykorzystuje każdą sposobność, by się do mnie przykleić. Jesień idzie? 
Relaks brzmi o niebo lepiej niż lenistwo. Co nie znaczy, że nie mogę sobie na relaks pozwolić, a owszem, należy się. Lecz nie dziś. Dziś powinnam robić coś zupełnie odmiennego, bo jutro czeka mnie kulminacja rewolucji zwanej remontem, po której trzeba będzie przeżyć jeszcze kilka kolejnych dni aż kurz opadnie, a dokładniej zostanie usunięty i wszystko wróci do normy. Tej piękniejszej, bo z nową podłogą:)
Tak więc od kilku dni powolutku i jak to ja w międzyczasie, wynoszę zawartość półek, szafek i szuflad do pokoju Syna. Przy okazji część rzeczy powciskanych "bo przecież nie wyrzucę" dojrzało do wyrzucenia, więc trafia do podpisanych worków z konkretnym przeznaczeniem. Gdy kurz opadnie, nie będzie już tak samo, oj nie.

Rzecz działa się w zeszłym tygodniu. Kończyłam większe zamówienie robiąc kilka rzeczy jednocześnie. Malowanie, skrobanie, dekorowanie, lakierowanie - przeskakując z jednej czynności do drugiej, żeby nie tracić czasu na czekanie, by coś wyschło. Na stoliku przy balkonie stała błyszcząca nowością litrowa puszka z białą farbą. Gdy przyszedł czas na lakierowanie, otworzyłam okna na przestrzał, by nie zalakierować sobie przy okazji przełyku, wątroby i innych wnętrzności. Nie zależy mi na połysku. I ten zbawienny początkowo przeciąg zamknął drzwi balkonowe, które z hukiem uderzyły w stolik. Przestraszona nagłym biegiem wypadków puszka rzuciła się do ucieczki po drodze gubiąc pokrywkę i farba z impetem zaczęła tańczyć po pokoju. Zalała mi wykładzinę, kawałek łóżka, pufa, regał i spokojnie zwisającego cirrusa (mam teraz jedyny okaz nieznanej odmiany). 
Chlupnęło też na mnie. Nie wiedziałam, co najpierw ratować. Ale gdy dotarło do mnie, że to farba szybkoschnąca, postanowiłam ratować siebie. Pobiegłam do łazienki, mimowolnie ozdabiając klamkę i drzwi i zostawiając odciski stóp po drodze. Nie mam płaskostopia. Umyłam się i odwracając wzrok od kataklizmu szybko dokończyłam zamówienie, bo musiałam je tego dnia wysłać i do tego zdążyć na umówione spotkanie w bibliotece.
Właśnie - biblioteka! Założyłam zalotną sukieneczkę, makijaż zrobiłam delikatny, włosy na końcach wywinęłam do góry, kolczyki, bransoletka.
- Pani Moniko, co się pani stało? - usłyszałam po przekroczeniu bibliotecznych drzwi.
Spojrzałam w dół. Nogi czyste. Z przodu. Boki łydek upstrzone białym tatuażem. Podniosłam rękę, by odgarnąć zawstydzona grzywkę i zobaczyłam swoje łokcie. Matko jedyna! Jechałam do biblioteki w pełni świadoma swego kobiecego piękna, wracałam jako robotnik budowlany. Miałam plan wracania na piechotę przemykając po nieznanych mi osiedlach między blokami i kryjąc się w razie potrzeby w klatkach schodowych, ale odrzuciłam go. Przy moich zdolnościach do gubienia się była szansa, że dotrę do domu następnego dnia. W końcu wmówiłam sobie, że nikt mnie spod tej farby nie pozna. Wsunęłam na nos okulary przeciwsłoneczne, zarzuciłam grzywkę na większą część twarzy, zsunęłam torebkę z ramienia, chwyciłam w prawą dłoń, bo na prawej łydce miałam bardziej zaawansowane graffiti i ruszyłam. Ludziom w oczy nie patrzyłam, ale pewnie współczuli.

Plama wygląda jak ośmiornica płynąca w zawrotnym pędzie. Trzeba było szybko podjąć decyzję o wyrzuceniu wykładziny i położeniu paneli, bo niepokojąco zaczęłam przyzwyczajać się do tego nowego designu. Czerwona lampka zapaliła się, gdy w głowie pojawił się pomysł domalowania ośmiornicy oczu i życia z nią dalej długo i szczęśliwie. Ale zamiast wygooglać ośmiornicę, by przypomnieć sobie, jak ośmiornicze oczy wyglądają i by fuszerki nie odstawić, zabrałam się do roboty. Ileż ja tego mam!
Dobra! Kawa dopita, migdały mi się już przejadły, czas zabrać się do dzieła i jakoś zorganizować sobie życie na kilka następnych dni. Jutro od 21-szej z placu budowy lub boju będę z Wami czatować na profilu Książka zamiast kwiatka - zapraszam! Pisareczka wciśnięta pomiędzy stosy książek i ubrań, pewnie z Pędzlem na kolanach. Ale domyta:)