sobota, 10 listopada 2012

Nosił wilk razy kilka

Nosi mnie. Nosi, bo musi.
Jeszcze kilka lat temu drażnił mnie widok pracowników hipermarketów wywożących na wózkach widłowych palety ze zniczami, by ustąpić miejsca innym pracownikom na wózkach z paletami zapełnionymi bombkami i zapakowanymi w szeleszczącą folię połyskującymi srebrem we wszystkich możliwie sztucznych kolorach łańcuchami choinkowymi. Kurczę! Raptem jakiś trzeci listopada, a tu Boże Narodzenie? Czułam się jak Alicja po drugiej stronie lustra inaczej. Wspomnienia, wzruszenie i pamięć o tych, co odeszli tak ciepłe się jeszcze tli, a tu trzeba wkroczyć w świat promocji telewizji cyfrowej, chińskich światełek i hołhołhujących (czy jak to się tam pisze) staruszków w czerwonych kubrakach i ze sztuczną brodą. Żenada.
A teraz? Teraz u mnie świąteczne klimaty od połowy września. A może i wcześniej, bo notes na podchoinkowe prezenty zaczyna się zapełniać już w wakacje. Radosne dzieciaczki z ręcznikiem pod pachą i z ledwie wypuszczonym powietrzem z plażowych piłek wysiadają z samochodu z mamami dzierżącymi opróżnione z piknikowych przysmaków kosze, a ja buszuję po komodzie w poszukiwaniu materiałów na serduszka na choinkę. W kolejce do kasy staję za dziewoją po urlopie w kolorze cappuccino i zastanawiam się, czy pomiędzy mikołajkowym wdziankiem dla króliczka a skarpetą na wigilijne prezenty uda mi się wyskoczyć na siedem minut do solarium.
I inne takie bla bla bla.
To rozdrażnienie sprzed kilku lat pozostało. A już Mikołaje przynoszący pakiety cyfry plus (uwaga: lokowanie produktu), wozy z coca colą, czy dmuchający w balonik policjanta Mikołaj, który porównuje ceny w ceneo zagotowuje wszystkie płyny organiczne. I nosi mnie.
Strrrasznie to lubię!:) To ganianie pomiędzy maszyną do szycia, umywalką w łazience by wypłukać pędzel z farby czy lakieru, wyrzuconymi z komody materiałami a ścinkami papieru ściernego na podłodze, kolejnym napełnianiem żelazka wodą, która zmieni się lada chwila w parę a szorowaniem wiklinowego stoliczka z kropel kleju. Żeby było ciekawiej wyskakuję sobie na wywieszanie prania, podlewanie kwiatów, przewrócenie biustu kurczaka na patelni grillowej czy wyciąganie oliwkowych ciasteczek z piekarnika.
Tylko na pisanie brakuje mi czasu. A może czystego (pustego?) umysłu? Tego nie udaje mi się pogodzić z tym słodkim szaleństwem. Tu właśnie czuję ssanie.
Co do umysłu. Ja wiem, zauważyłam, że mój mózg jest jak dysk twardy. Wykasowuje dane. Mam nadzieję, że do odzyskania. Wczoraj przypadkiem załapałam się na „Milczenie owiec”. Pomyślałam: znam, widziałam, ale co mi szkodzi popatrzyć. I co zobaczyłam? Mnóstwo zaskoczeń! Czy aż tak mały mam ten mózg? Z jednej strony to słodkie, że czeka mnie mnóstwo zaskoczeń danymi, które utraciłam. Z drugiej chyba są jacyś czarodzieje na świecie, którzy nawet z rozjechanego na twardym asfalcie laptopa potrafią odzyskać dane?
Co lepsze? Wieczna wiedza, czy niekończące się zaskoczenia?
Ba! Zdecydowanie zaskoczenia!
A niech mnie nosi:)
PS. Czy mi się wydaje, czy ten post jest nieco chaotyczny?
Efekt noszenia.

2 komentarze:

  1. Kobietko może i chaotyczny wpis, ale jaki! Mnie drażnią migające światełkia w sklepach na przeciwko mnie już od jakiegoś czasu[żeby to jeszcze z sensem zawieszone było], ale jak przychodzi koniec listopada i dotsję info że jest kiermasz świąteczny u nas, i że Ty wystawiasz się ze Stacji w Lublinie, to główka pracuje jak nadrobić czas i coś wykombinować! Kazdy tak ma!Pa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, ciężko o ład i skład, gdy główka pracuje:) Lada dzień będę do Was pisać odnośnie kiermaszu, więc miej się na baczności;)
      Buziaki***

      Usuń

Dziękuję za pozostawione słówka:)