poniedziałek, 7 maja 2012

Wiem, co jem

Po mającej wiele lat temu pracy nie moich marzeń, czyli w hipermarkecie, pozostało mi skrzywienie. Nie jakieś częściowe, a zupełne. Na zakupach nałogowo sprawdzam daty ważności na wszystkim, co je zawiera. Powiem więcej, trochę nieładnie z mojej strony, ale wyciągam towary z głębi półek, bo tam właśnie upychane są te z najdłuższym terminem, czyli najświeższe. W sumie przydatne skrzywienie.
A teraz hoduję skrzywienie kolejne: czytam etykiety. Pochodzę z czasów, gdzie będąc mała vel młoda, świat wyglądał inaczej. Mleko było z mleka, chleb z mąki, wody i zaczynu, świnki ważyły więcej niż wyroby z nich zrobione i po świecie dreptały jedynie szczęśliwe kury. Dziś oczywista oczywistość oczywistością nie jest. 
Uwielbiam oglądać program "Wiem, co jem". Szczerze mówiąc to czyste sado-maso, bo po każdym odcinku czuję się wyjątkowo głupia i zrobiona w trąbę. Coraz bardziej uświadomiona chodzę na zakupy i z dreszczykiem sięgam po kolejne produkty.
Dziś naleciało mnie na rybkę. Was też nalatuje na to, co akurat mijacie na półkach, czy tylko ja tak mam? W każdym bądź razie wzięłam w dłonie puszkę, na której jak byk było napisane "sałatka z makreli". A co w środku? Miazga z ryb (40%) w tym makrela (5%). Dalej nie czytałam, bo po co. Puszka wróciła na półkę, w zamian wzięłam sardynki w oleju. Skład: sardynki, olej słonecznikowy, sól, papryka. Ujdzie.
Przy okazji przypomniała mi się saszetka karmy dla kotów. Pomyślałam, że zaszaleję i kupię Pędzlowi danko z krabami. Szaleństwo nie przekładało się na cenę, bo saszetka z tym szlachetnym mięsem była tańsza od każdej innej mięsnej. Doczytałam w domu skład: wkład mięsny (30%), ryby (4%), mięso kraba (o,6%). Szlachetność nad szlachetnościami.
Glutaminian sodu o wszystkich możliwych smakach, świńska żelatyna w jogurcie, papier zamiast mięsa w parówkach, kasza w kiełbasach, zestaw rodem z McDonald'a z proszku (nie wierzycie? popatrzcie: KLIK), jajka na sypko, tablica mendelejewa w napojach gazowanych i wszystkie E tego świata.
A Wy co dziś jedliście na obiad?

5 komentarzy:

  1. też lubię ten program.... i nałogowo czytam etykietki (niestety najczęściej już w domu, po zakupach hehe) Bardzo ciekawy post Moniko! ....a dziś kupiłam łososia *ponoć norweskiego.. ale w 100% naturalny bez wspomagaczy! różowiutki i strasznie drogi :P !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. ja tez nałogowo czytam etykiety...i staram się omijać produkty z cudownymi E...GLUTAMINIANAMI, ULEPSZACZAMI. Trudne to bardzo ale możliwe. Wymaga wysiłku,ale się opłaca...mam nadzieje, że ja i moja rodzina nie będą się świecić

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam ...i jestem na caly swiat zla !!! Moje ukochane parowki nie przechodza mi przez gardlo, finger fish -tylko slinka mi leci. Corka (15) jest jeszcze gorsza ! Co my w koncy bedziemy jesc ?!

    OdpowiedzUsuń
  4. O, mam to samo... Od jakiegoś czasu robię właśnie tak, jak napisałaś - sięgam w głąb półek w poszukiwaniu towaru o odpowiednim terminie przydatności, etykiety czytam dokładnie, co mnie załamuje i z reguły nie kupuję, bo to co przeczytałam wywołuje odruch wymiotny. Ostatnio kupiłam sławetne parówki z szynki - zaszalałam;) w nadziei, że nawet pomimo różnych polepszaczy i uzdatniaczy, przynajmniej mięso nie jest "oddzielone mechanicznie" - no, ale to taki skok w bok był. Ale tego programu nie oglądam, bo chyba całkiem przestałabym kupować jedzenie.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za pozostawione słówka:)