niedziela, 12 października 2014

Wypleść marzenia

Są marzenia i marzonka
Z marzeniami jest tak, że choć ulotne, enigmatyczne, efemeryczne wręcz, to można je skategoryzować. I nie chodzi o wielkie jak podróż do Chin, czy małe o filiżance kawy. Marzenia dzielą się na takie, do których spełnienia musimy dążyć sami, musimy w to włożyć pracę, czas, zaangażowanie, siebie, czasem coś poświęcić. Są takie, które się nie spełnią, jeśli ktoś lub coś nam nie pomoże, nie pojawi się w naszym życiu. To może być człowiek, może być przypadek lub po prostu znalezienie się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu. Są też takie marzenia, które się spełniają zanim je się wypowie. Coś się wydarza, a my mówimy: nawet o tym nie marzyłem! Ale wiemy, że to jak spełnienie marzeń.
Są marzenia-postanowienia. Pierwsza myśl to te noworoczne, których okres ważności często mija zanim się je jeszcze zapisze. A jeśli już, to ileż razy zapisywaliśmy je w miejscu, do którego już później nie zajrzeliśmy! Nie zapisuję, bo przecież wiem co postanowiłem i pamiętać będę. A tu guzik! Postanowienia mają skłonności i predyspozycje do alzheimera i to jakoś tak z mety do najcięższego stadium, bo zamiast gdzieś w codzienności od czasu do czasu zanikać, one od czasu do czasu się pojawiają. Ale może później. Później nie nadchodzi nigdy.

Któregoś dnia zamarzyłam o fotelu bujanym. Prosta rzecz: pójść, kupić, posiąść i mieć. Nie, nie o taki fotel mi chodziło. Zamarzyłam sobie, że kiedyś, gdy będę już radosną staruszką, zasiądę na radosnym fotelu bujanym, pomalowanym na radosny kolor, będę się radośnie bujać, a radość będzie wszechobecna z tak prostego powodu jak to, że sama sobie go uplotłam. Zamarzyłam sobie.
Pamiętam chwilę, gdy postanowiłam sama sobie napisać książkę. Miałam wtedy lat dziesięć. Upłynęło trzydzieści lat i mam ją w dłoni. Kiedy kilka dni temu usłyszałam, że w naszym Domu Kultury jest kurs wikliniarski, przeliczyłam szybciutko: trzydzieści lat zanim za fotel się zabiorę, będę miała wtedy siedemdziesiąt - to dobry czas, by zacząć się bujać. Nie mogłam nie pójść na ten kurs. Toż to ostatni dzwonek!
Te godziny były mi tak bardzo potrzebne. Nie przyniosłam arcydzieł lecz małe koszmarki, ale moje. Nasze - właśnie nasze, bo nie poszłam sama i to było najpiękniejsze. Nieważne, co się robi, jak się robi, czy wychodzi, czy wręcz przeciwnie - ważne, że ktoś jest obok.
Od koszyka do fotela długa droga. I co z tego? Będę miała ten swój fotel! Dwa fotele. Dwa w radosnych kolorach: jeden zielony, drugi wrzosowy. Nie wiem, co się wydarzy przez najbliższe trzydzieści lat, ale zrobiłam pierwszy krok. A życie przecież składa się z kroków.

Nasze koszmarki:)


5 komentarzy:

  1. Oj tam, oj tam, zaraz koszmarki! :). nie od razu przecież Fotel zbudowano ;P !
    Cudne sa i już, a najbardziej koszyczek na marzenia/postanowienia :****
    Twoja W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weronko moja Droga, Ty zawsze we wszystkim potrafisz dostrzec piękno:) Bo sama jesteś PIĘKNA!!!

      Usuń
    2. DZIEKI<MOJA KOCHANA - I NAPODOBNIE !!! :))) :****

      Usuń
  2. marzenia jak wiklina nie zawsze układają się w piękne i oczekiwane kształty...ważne by wplatać je w codzienność i nie rezygnować z eksperymentowaniem z materiałem, który choć ma swoje defekty i jest trudny - ostatecznie może być przez nas "oswojony" i stać się spełnioną częścią naszego marzenia *)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem pewna, że za te 30 lat, a pewnie jeszcze wcześniej, powtórzysz tę notkę obrazując ją zdjęciami swoich kolorowych foteli :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za pozostawione słówka:)