czwartek, 17 września 2009

Jesień pachnie śliwkami

Kolejny słoneczny dzień za nami. Piękny. Błyszczą zatrzymane na barierce balkonu niteczki babiego lata. Mały podmuch wiatru wystarczy, by spowodować deszcz liści. Codziennie jedząc śniadanie zerkam na moją winorośl, która zaczęła zabawę w sygnalizację świetlną w zwolnionych odstępach i zamieniła zieleń liści na gorącą czerwień.
Ulegam jesieni bez reszty. Cieszę zmysły.
Zbieram zioła i suszę po troszeczku. Słoik z miętą, bazylią i melisą. Na razie.
Codziennie znoszę z targu po trzy kilo śliwek i smażę konfitury. Dlaczego trzy? Bo nie za ciężko, bo mój największy garnek więcej nie pomieści, bo nie lubię rozgardiaszu w kuchni, bo każda porcja jest inna. I dlatego, że podoba mi się chodzenie na targ. Zaczynam się tam czuć jak na stołku barowym, gdy co rano ta sama pani pyta: "To, co zwykle?". Do wczoraj, bo dziś tylko uśmiechnęła się na mój widok i chwilę potem wracałam do domu z trzykilogramowym ładunkiem.
Czy coś zastąpi takie chwile? Ja je kolekcjonuję.
W tym roku zaeksperymentowałam i uszlachetniłam powidła imbirem, skórką cytrynową i zielem angielskim. I powtórzyłam. I znów. Część słoiczków powędruje do przyjaciół, reszta do piwnicy.
Kocham jesień.

2 komentarze:

  1. Sama dziś się wplątałam w jakieś niteczki na dworze... :) Zatem potwierdzam... JEST BABIE LATO... :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakże Ty pięknie opowiadasz! Oj, będę TU zaglądać...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za pozostawione słówka:)